Mam ostatnio jakąś zawieszkę na
pisanie, czytanie i wszystko wokół. Najchętniej scrolluję Facebooka,
przypominając sobie raz po razie co i na kiedy muszę zrobić. Myśli te jak
szybko przychodzą do głowy, tak szybko z niej wychodzą. Działam w myśl, że jak
masz na coś miesiąc czasu, najlepiej rób to dwa dni przed terminem. Miej
miesiąc na napisanie eseju, pisz go dzień przed oddaniem, wydrukuj notatki z
wyprzedzeniem, ale czytaj je na ostatnią chwilę. Denerwuj się, ale też nie
jakoś panicznie, no bo po co.
Tym samym przypomniałam sobie,
chyba robiąc porządki w galerii telefonu, że nie napisałam słowa o Lampionach, choć przeczytałam je dość
dawno temu. Nadrabiam (nie tylko seriale) więc.
Po wydarzeniach w Hajnówce, Sasza
Załuska dostaje pracę w gdańskim oddziale policji. Nie zdąża się tam zadomowić,
bo szybko zostaje oddelegowana do nowego zadania w Łodzi. Miasto to staje się
terenem groźnych wydarzeń, w których główne skrzypce gra ogień. Mianowicie w
Łodzi dochodzi do ogromnej ilości pożarów. Mnożą się napady na bezdomnych,
cudzoziemców. Dochodzi do jawnych aktów homofonii i antysemityzmu. Jednym słowem,
dzieje się dużo. Czy Sasza rozwiąże te wszystkie zagadki? Żeby się dowiedzieć,
sami musicie sobie przeczytać, ha!
Głównym bohaterem Lampionów jest Łódź, która nie tylko
staje się tłem wszystkich zdarzeń, wypadków i ludzkich historii, ale sama w
sobie jest bohaterem, czymś, bez czego to wszystko by się nie działo. Ogniwem
zapalnym, wywołującym u ludzi bardzo różne uczucia – jedni uwielbiają to
miasto, nie wyobrażają sobie mieszkania w innym, sławią go ponad wszystko, inni
zaś wydaje się że żyją tam z jakiegoś niewytłumaczalnego powodu, może
przymusu. A dzieje się w tej Łodzi źle,
i kiedy wybucha kolejny budynek, kiedy zostają ranni kolejni ludzie, wreszcie
trzeba coś z tym zrobić. Ale jak, skoro nikt nic nie mówi, wszyscy kłamią, a w
zasadzie to Sasza jest tu nowa i tak naprawdę nie wie wszystkiego?
Jednym z najmocniejszych zarzutów
kierowanych do pani Bondy jest taki, że jej powieści mają zbyt wiele wątków, i
czasami jest się trudno połapać kto, z kim, gdzie i dlaczego. Po części się z
tym zgadzam, co powiedziałam już przy okazji Pochłaniacza, jednak nie uznaję tego za wadę, lecz za urozmaicenie.
Co prawda zdarza i zdarzało mi się momentami zapomnieć czyjegoś imienia, czy
źle dopasować go do osoby, wystarczyło wtedy cofnąć się o stronę – dwie i
zobaczyć, co w trawie piszczy. Moim jedynym
zarzutem odnośnie Lampionów może
być objętość. No naprawdę, liczyłam na jakieś opasłe tomisko pokroju na przykład
Okularnika, a jak wzięłam kopertę do
ręki to miałam takie trochę mieszane uczucia.
Te jednak rozmywały się z każdą
kolejną stroną czytania. Jeżeli podczas lektury poprzednich części twierdziłam,
że jestem nimi oczarowana, to teraz mogę czuć się oczarowana sto razy mocniej.
Ciekawy zarys społeczeństwa, Łodzi, miasta którego tak naprawdę nikt nie
rozumie jak rdzenni jego mieszkańcy, szaleństwa, które czasem może doprowadzać do
tragedii, ale przede wszystkim tego, że z niektórymi nie warto zadzierać, bo
może się to różnie skończyć. Choć smutno
mi w tym momencie, że sama postać Saszy trochę została zepchnięta na boczny tor
(ale to da się wybaczyć, sami powiecie, jak przeczytacie), jestem niezwykle Lampionami zadowolona, i nie mogę
doczekać się kolejnej części (bo końcówka jest trochę niepokojąca).
Za możliwość przeczytania książki dziękuję wydawnictwu MUZA