„Feblik” wpadł w moje ręce… w dniu premiery, chociaż
wydawało mi się że jestem ponad to i kupię „kiedyś tam”, jak przyjdzie taka
ochota. Niestety pociąg mój do Jeżycjady trwa
nadal, chociaż – jak wszyscy zgodnie przyznamy – to już nie to samo co ‘Ida’ na
przykład.
Pomimo tego małego niuansu wiedziałam, że prędzej czy
później trafi to w moje łapiszcza, no bo przecież Poznań, przecież Borejkowie
kochani, no rozstać się z nimi tak okrutnie? A gdzieżby!
Książka
niejako jest kontynuacją „wnuczki do orzechów” bo nadal rozgrywa się w bardzo
przyjemnej, wiejskiej przestrzeni. Bohaterowie na czas upałów opuszczają duszny
Poznań, jedni z przymusu, inni niby dla przyjemności i lepszego samopoczucia. W
„Febliku” główne skrzypce grają młodzi,
taki na przykład Ignacy Grzegorz, który jak zwykle ukazuje niezwykle szlachetne
wychowanie. Istny dżentelmen, chciałoby się powiedzieć i dodać: a gdzież tacy
istnieją? W książkach! Młody
staje na rozdrożu. Z jednej strony zaczyna przeżywać kolejny zawód, z drugiej
strony los – ach ten los! – zaczyna sobie z niego kpić, podstawiając – napiszę
nieładnie – pod jego nos kolejną dziewoję, która to zawraca mu w głowie.
Niespokojne zachowanie tyczy się też Idy, która – niby zawsze taaka rozważna! –
wpada na dziki pomysł. I nawet Mareczkowi się podoba! Wpada również Laura, w
odwiedziny do ciotki Patrycji niby na obiad. Niby. Pamiętajcie: nic nie dzieje
się bez przyczyny!
Zanim
otworzyłam edytor i to napisałam, parokrotnie przeanalizowałam w głowie to, co
chciałabym napisać. Zapoznałam się też z wieloma recenzjami, które nie
zostawiły na „Febliku” suchej nitki. A ja jestem, stoję, na rozdrożu. I tak
sobie myślę teraz właśnie, że jeżeli brać by to za fikcję, coś, co jest jedynie
wymysłem pani Musierowicz to ja to kupuję nawet z zamkniętymi oczami. W
momencie kiedy przestaję rozliczać świat przez panią Musierowicz stworzony,
biorę Feblika i kolejne części z
zamkniętymi oczami. Bo za to pokochałam serię: że jest ponadczasowa… i jest
jedynie fikcją. Świat, w którym żyją Borejkowie sprawdza się tylko u nich. Tam
mi się podoba, tam mnie zachwyca i doprowadza do uśmiechów. Gdy patrzę na ten
sam świat przez pryzmat rzeczywistości, w której żyję, jest słabiej.
Ale,
jak słusznie to ktoś zauważył, literatura od tego jest. By przenosić nas do
świata, który nie istnieje, który nie ma prawa bytu.
Tak
jest w wypadku „Feblika”. Podobał mi się, przeczytałam w dwa dni. Tęsknota za
Borejkami jest straszna, tak samo jak za tym poznańskim mieszkaniem, do którego
– mam nadzieję! – w kolejnej części wrócą.
Zakochanym
w Jeżycjadzie polecam. Innym,
niekoniecznie. Jeśli tego nie czujecie, nie czytajcie, nie psujcie sobie
nastrojów, nie psujcie pierwszego wrażenia innym. Ja jestem kupiona ;)


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz