Przybywam z drugą częścią
„Kasacji”. Którą, jak już wspomniałam, czytałam jako drugą, ale to już
tak zupełnie by the way.
Kiedy Chyłce wydawało się, że
gorzej być nie może, tak też właśnie się stało. Wraz z Zordonem zaczyna bronić
małżeństwa oskarżonego o zabójstwo własnej córki. Sprawa dosyć nietypowa, bo
dziecko zaginęło bez śladu gdy w domu włączony był alarm, i, analogicznie,
zamknięte wszystkie okna i drzwi. Zero możliwości ucieczki, chyba że
dziewczynka potrafiła latać albo najzwyczajniej w świecie się rozpłynęła.
Zdając sobie jednak sprawę z tego, że ludzie się nie roztapiają ani nie
przepadają niczym kamfora łatwo dochodzimy do wniosku, że to nie będzie łatwe
śledztwo. Chyłka i Zordon jak zwykle jednak wespną się na najwyższe szczeble
własnego intelektu, chcąc dotrzeć do prawdy – nawet tej najgorszej. Bo w tej
sprawie nic nie jest proste. Każda kolejna informacja wyklucza poprzednią.
Kolejne zaś zaskakują, wprawiają w osłupienie, sprawiają, że człowiek zaczyna sobie
zadawać pytania, a gdy nie jest na nie w stanie odpowiedzieć rozumie, że jego
wyobraźnia jest po prostu do bani.
Moja jest w stanie krytycznym.
Woła o pomstę do nieba. Mogę dostać jakiś jej nowy pakiet?
Chyłka i Zordon znowu w akcji.
Tym zaś razem, zupełnie po znajomości Joanna postanawia pomóc dawnej znajomej.
Domyślam się, że gdyby telefon zadzwonił w ciągu dnia a nie nocy wpierw
wyśmiałaby dzwoniącego, a później odrzuciła połączenie. Zlecenie jednak
przyjęła, a to był dopiero początek.
Jak zwykle przy okazji książek
sensacyjnych (bo chyba do takiego gatunku „Zaginięcie” mogę zaliczyć) i nawet
kryminalnych jestem pod wrażeniem umiejętności budowania akcji. Tak jak i przy
okazji „Kasacji” tak i tutaj, wszystko z siebie wynika, jedno prowadzi do drugiego,
każde następne jest skutkiem poprzedniego zdarzenia. Jest mnóstwo ciętego
języka (bo przecież za to kochamy Chyłkę), jest odrobina miejsca na prywatność,
na zacieśnianie więzi (dosłownie i w przenośni), aż w końcu jest miejsce i na to trudne śledztwo
czy chociażby staranie dowiedzenia przed sądem niewinności.
Bo sprawa jest skomplikowana jak
diabli. Zakończenie zaś znów wbija w fotel, choć z drugiej strony miałam ochotę
mocno popukać się w czoło, bo wydało mi się (już po przeczytaniu) trochę zbyt
banalne (bo przecież główka pracuje),
ale jednocześnie… idealnie wyważone, jeśli patrzeć na całą historie
opisaną na kilkuset stronach książki.
To tyle z mojej strony. Ileż
można słać pochwały? Nie pozostaje mi nic innego, niż z niecierpliwością czekać
na trzecią część przygód mojego ulubionego duetu (który plasuje się zaraz za
Lisbeth i Blomkvistem), bo jestem ciekawa jak to się wszystko dalej między nimi
(i nie tylko) potoczy.
Przy okazji chcę wspomnieć: nie życzcie sobie pod choinkę puzzli. Popełniłam ten błąd po raz drugi i dopiero dzisiaj, wkładając ostatniego puzzla, odetchnęłam głęboko. Uffff. Jak tam plany sylwestrowe? ;)


Brak komentarzy:
Prześlij komentarz