Lubię książki, na które trafiam
zupełnie przypadkowo. Nie nastawiam się wobec nich, nie czytam mnóstwa recenzji
(jakby to miało mi pomóc w podjęciu decyzji, tja) – po prostu biorę, czytam,
oddaję się im, i zazwyczaj wychodzę z tego z uśmiechem na twarzy. Tak było i
tym razem.
„Szwecja. Ciepło na północy” to
bardzo przyjemna i lekka książka w sam raz na – ostatnie, mam nadzieję – zimowe
wieczory. Idealna dla każdego „fana” Szwecji, każdego, kto chciałby wyjechać
tam chociaż na kilka dni. Książka nabiera na autentyczności, kiedy weźmie się
pod uwagę fakt że autorka, pani Kasia Molęda, przebywa w Szwecji od kilku
dobrych lat. Można powiedzieć, iż to zbiór anegdot o życiu codziennym Szweda –
począwszy od tego, jak wygląda wizyta u lekarza, podejście podwładnego do szefa
(i odwrotnie), podejście do życia jako takiego i do mnóstwa innych spraw, które
mogą nas zastanawiać.
Okazuje się, że żeby przenieść
się do Szwecji choćby na jeden wieczór, wcale nie trzeba opuszczać kanapy, ani
herbaty o tu, stojącej i jeszcze parującej. Autorka w bardzo przystępny sposób
opisała te różnice, które rzucały jej się w oczy na początku jej pobytu tam, a
do których szło się po jakimś czasie przyzwyczaić. Jestem niezwykle oczarowana
książką, na tyle, że naprawdę nie zauważyłam jak… po prostu skończyłam ją
czytać. Chciałam przesunąć kolejną stronę, a tu po prostu się nie dało. Byłam
zdziwiona, ale i mile zaskoczona bo przyznam bez bicia – nie spodziewałam się
kokosów.
Gdzieniegdzie, w Internecie,
spotykałam się z opinią jakoby potoczny język użyty w wielu miejscach był nie
na miejscu, mi jednak to nie przeszkadzało – dzięki tym wstawkom czytało mi się
szybciej, aż w końcu szybciej rozumiałam, co pani Kasia miała na myśli.
Jestem oczarowana, dlatego jeżeli
chociaż ociupinkę chcielibyście poznać Szwecję i Szwedów – polecam ;)


