Dzień, który pamiętają wszyscy. Dzień, w którym wielu osobom
runął cały świat. Wszystko to, w co wierzyli rozprysło się niczym bańka
mydlana. Bezpieczeństwo okazało się zgubne.
Przed pięcioma laty, 22 lipca 2011 roku Anders Breivik, kilkanaście minut po godzinie piętnastej podkłada bombę pod biurko ówczesnego premiera, Jensa Stoltenberga. Ginie osiem osób, kilku zostaje rannych. Niecałe dwie godziny później na wyspie Utøya, gdzie organizacja młodzieżowa Norweskiej Partii Pracy zorganizowała obóz dla młodzieży, Anders otwiera ogień. Ginie około dziewięćdziesięciu osób, głównie młodzieży. Chowają się gdzie tylko mogą, jednak nikt nie wychodzi z tego żywo.
Chciałoby się w tym miejscu napisać: spokojnie, to tylko fikcja. Nic z tego nie stało się naprawdę, to
jedynie fantazja autorki, nie ma się czego bać. Niestety każde wydarzenie,
każda sytuacja opisana w tej książce miała miejsce naprawdę. Zginęli ludzi,
prawdziwi młodzi ludzie, którzy mieli przed sobą całe życia. Mieli, bo jedna
osoba, jedna niezbyt zdrowa osoba, zapragnęła zemsty.
Jak zwykle zaczęło się niepozornie: od urodzenia dziecka.
Gdy Anders przyszedł na świat mówiono, że jest dziwny. Inny. Nie umie bawić się
z dziećmi. Jest zaborczy. Czy może mieć na to wpływ rodzina? Pewnie, że tak –
ciśnie się na usta. Była interwencja Urzędu Ochrony Praw Dziecka. „Nie ma
takiej potrzeby, wszystko jest w porządku”. Anders się przystosował. O sprawie zapomniano. Nie bez przyczyny mówi się, że
to rodzina wpływa na wychowanie. Jeżeli młody człowiek w trudnym dla siebie
okresie nie ma z kogo czerpać wzoru, najczęściej schodzi na złą drogę. Nie uczy
się na błędach. Nie wie, czym jest dobre a czym złe zachowanie. Działa wedle własnych
zasad.
„Jeden z nas. Opowieść o Norwegii” to opowiedziana w bardzo
przystępny sposób historia życia zamachowca, który na zawsze zmienił bieg
historii. To historia osób, które zginęły tego feralnego dnia. To historie
rodzin, których życie już nigdy nie będzie takie samo. To zbiór zdarzeń, do
których spokojnie mogło nie dojść, gdyby ktoś zajął się tą rodziną w
odpowiednim momencie. Choć w tym momencie wszelkie gdybania nie mają chyba
żadnego sensu, jeśli chodzi o takie sytuacje, w głowie zawsze pojawia się
milion innych, lepszych scenariuszy. Ten jeden został już napisany.
Najpierw uwiodła mnie okładka. Piękna. Nie zwiastowała tego,
co tam w środku znajdę. Nie żałuję jednak w żadnym stopniu, bo choć była to
jedna z cięższych ostatnio lektur, było
warto. Po jej przeczytaniu jedno wiem na pewno: trzeba reagować. Trzeba
pomagać, starać się, nie zostawiać dzieci na pastwę losu. Bo wtedy dzieją się
właśnie takie smutne, krwawe rzeczy, o których powinniśmy wiedzieć jedynie z
gazet. Broń boże z własnego doświadczenia.



