Jestem zaniepokojona swoim zachowaniem. Od czterech dni
pełnoprawnie mam wakacje (ach te ostatnie egzaminy, które przyprawiają nas o
zawał serca!), i jakoś nadal tego nie czuję. Pogoda beznadziejna, z jednej
strony w miarę ciepło, ale znowuż pochmurno jakoś i tak szaro-buro, nic się
ciekawego nie dzieje i… Dlaczego zawsze tak się wyczekuje tych wakacji, a kiedy
w końcu nadchodzą, to w głowie czarna dziura odnośnie tego, co by można robić?
Mam nadzieję, że w końcu się ogarnę, napiszę to, co chciałabym napisać i
przeczytam to wszystko, co czekało na moją uwagę ;)
Tym razem nie będzie o kryminale. Tak. Dobrze czytacie. Sama
jestem niesamowicie zaskoczona. Jednak gdy przeczytałam kilka słów o
„Angielskim lecie” stwierdziłam, że to może odpowiednia pora by zafundować
sobie takąż przerwę. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, iż nie żałuję. Serio.
Anna od ponad dwudziestu lat mieszka w Londynie u boku
swojego męża, Waltera. Wiodą, zdawałoby się, szczęśliwe życie. Można
powiedzieć, że są dla siebie stworzeni. Pewnego dnia kobieta odbiera jednak
telefon z Polski, od swojej dawnej znajomej. Ta zaś szuka pracy dla swojego
syna, który dopiero co ukończył liceum i chciałby sobie zarobić. Anna zatrudnia
chłopaka do pomocy przy remontowaniu starego domu, który należał do rodziny
Waltera.
Anna zastanawiała się dlaczego nasza pamięć w tak okrutny sposób okazuje swoje przywiązanie do chwil, o których wolelibyśmy zapomnieć.
Lato, wakacje… Czujecie to? Człowiek czeka na ten okres już
od początku września, odlicza dni, skreśla kolejne dni w kalendarzu, robi
plany, spodziewa się czegoś… A zawsze wychodzi, jak wychodzi. Tak, to prawda.
Dlaczego jednak poruszam ten temat?
„Angielskie lato” jest bowiem historią idealnie wpasowującą
się w wakacyjny klimat. Jest trochę o tym, że warto sięgnąć w głąb siebie,
zdecydować się, kogo chcemy uszczęśliwiać, siebie, czy kogoś innego (nawet,
jeśli nam na nim zależy). Opowiada o uczuciach, o miłości, o różnych jej
odcieniach. O tym, że nawet po wielu latach można kogoś darzyć tak samo mocnym
uczuciem, jak kiedyś. O tym, że czasem ta miłość jest, a czasem pojawia się
znikąd. O tym, że życie jest nieprzewidywalne, że los nigdy nas nie słucha, ale
przede wszystkim o tym, że życie, jakie
by nie było, jest wspaniałe. Jest podróżą,
jest przezywaniem każdego dnia tak, jakby miał być tym ostatnim (choć
patetycznie to brzmi), i cieszeniem się z tego, co przynosi. Nawet, jeśli się
tego nie spodziewaliśmy (a może przede wszystkim?).
Czy można się nie dać uwieść pokusie, gdy o życiu wie się tyle, co o własnej kieszeni, czyli że jest i że wyjmie się z niej tyle, ile się do niej włożyło?
Przy tym wszystkim „Angielskie lato” wcale nie jest napisane
patetycznym językiem. Nie ma przecukrzonego języka, wydumanych dialogów, czy
rzeczy, które w normalnym życiu się nie wydarzają. Wszystko jest idealnie
wyważone – nadzieja, miłość, lato, piękna pogoda, morze i ta wyjątkowa osoba
przy boku.
Jestem na siebie zła, że tak się swojego czasu uparłam na te
kryminały, tylko dlatego, że raz czy dwa się sparzyłam czytając jakąś
obyczajówkę. Czas poszerzać swoje horyzonty, więc jeśli udało mi się
kogokolwiek z Was zachęcić do przeczytania „Angielskiego lata” będzie mi
niezwykle milo ;)






