Jestem. Wybaczcie, że po tak długiej przerwie, ale wiecie –
wszystko dzieje się na raz. Wpierw się rozchorowałam, a później zepsułam
komputer i dopiero wczoraj go odzyskałam. Wiecie, głupota nie boli i te sprawy.
Muszę w końcu na spokojnie przysiąść i
napisać kilka zaległych recenzji, póki jeszcze pamiętam co czytałam. Tymczasem
wracam do Was z….
„Niespokojny człowiek” jest książką kończącą serię o Kurcie
Wallanderze, dzielnym śledczym, z któremu towarzyszyliśmy przez dziewięć
poprzednich części. W końcu nadszedł moment rozstania – jak to nieładnie brzmi.
Rozstanie, przynajmniej w moim wypadku dość trudne, bo zżywam się z bohaterami
– oj, za bardzo, za bardzo. Choć i „przyzwyczaiłam” brzmi niezbyt elegancko w
tym jakże podniosłym momencie, to po prostu lubiłam żyć z myślą, że „a, jeszcze
tego o nim nie wiem”, „tego się muszę dowiedzieć” a tu proszę – this is the end.
„Niespokojny człowiek” jest dość opasłym tomiskiem, bo ma
ponad pięćset stron. Czytnik, kiedy powiększyłam czcionkę pokazał mi tych stron
niemal tysiąc, tym bardziej się cieszyłam, że aż tyle do przeczytania. Tym
razem główne skrzypce gra Kurt, który… no cóż, nie ukrywajmy, starzeje się.
Jego córka Lind pracuje w policji, spotkała mężczyznę może swojego życia, informuje Kurta, że ten zostanie dziadkiem. W
splocie innych wydarzeń, których nie chcę zdradzać, Kurt ląduje na urodzinach
przyszłego teścia swojej córki, który to teść - Hakan von Enken opowiada mu historię
sprzed ponad dwudziestu lat. Za jakiś czas Hakan po prostu ginie.
Dla Kurta jest to nietypowe śledztwo, którego wszak sam nie
prowadzi, a jedynie – ze względu na zażyłości rodzinne, próbuje pomóc. Policja
i on sam, odkrywają tajemnicę za tajemnicą, kolejne coraz bardziej szokują
nawet syna Hakana, który – jak się okazuje – zupełnie nie znał swoich rodziców.
Gdzieś w tym wszystkim Kurt zdaje sobie sprawę z upływającego czasu, z tego, że
się starzeje, z tego, że jego córka ma własne dziecko i już nic nie będzie takie samo, aż w końcu z tego, że ludzie, z
którymi żyjemy, wciąż mogą być dla nas tajemnicą.
Bałam się tej książki z wielu powodów. Bo zakończenie może
zostać spłycone, bo może znowu się zanudzę, albo nie spodoba mi się to, jak
zostanie zakończona historia Wallandera. Biję się w pierś. Autor oddał szacunek
nie tylko nam, czytelnikom, ale i własnym bohaterom. Pożegnał się godnie,
pokazał, że w jakimś stopniu, mimo zakończenia książki bohaterowie nadal toczą
życie. I choć on nie opowiada o tym, jak Kurt się starzeje u boku swojej córki
i wnuczki, o tym, że z pewnością nadszedł czas, kiedy rzucił policję, to my to
wiemy, bo historia została poprowadzona tak, a nie inaczej.
Cieszę się, że dane mi było poznać tego autora, poznać Kurta
Wallandera i być częścią tego wszystkiego. Ubolewam, że to już koniec, ale może
warto wiedzieć, kiedy zejść ze sceny niepokonanym, a nie ciągnąć to Bóg wie
ile?
Jeżeli niechybnie udało mi się kogoś zniechęcić poprzednią
recenzją do sięgnięcia po książkę Mankella, zwracam honor – sięgajcie,
czytajcie i zachwycajcie się. A, mam nadzieję, wynik śledztwa na pewno zaskoczy
Was tak samo, jak i mnie.



Nie czytałam, nawet podobnej okazji nie miałam.
OdpowiedzUsuńI na razie niestety nie przeczytam :/
Nie ciągnie mnie na razie do kolejnych serii, powoli zaczynam zastanawiać się, czy pisanie jednotomówek wyszło z mody ;D. Muszę pokończyć na razie zaczęte przeze mnie serie (zanim zabiorę się za zaczynanie nowych), bo wiszą mi nad głową jak niedokończone sprawy
OdpowiedzUsuń