Do niektórych autorów ma się takie zaufanie, że sięga ono
daleko poza granice przyzwoitości. No bo wiecie, ja pana Mroza lubię i szanuję,
ale jedynie za Chyłkę, bo nie czuję się związana z innymi bohaterami. Mimo to
sięgnęłam po Wotum nieufności mimo
tego porównania na okładce do House of cards, bo ja z całego serca nie lubię
takich porównań, bo mimo wszystko drodzy państwo, House of cards to house of
cards, ale dobrze, dałam szansę, choć sceptyczna byłam………
No a później zaczęłam czytać, przeczytałam szybko i zdanie
zmieniłam (diametralnie). Trochę
wprawdzie gubiłam się w tych politycznych zawijankach, kto co i z jakiej partii
mimo „słowniczka” na początku, ale jakby na to nie patrzeć, to było bardzo
dobrze. Jak zwykle, zresztą.
Główną bohaterkę poznajemy w dość kulminacyjnym momencie jej
życia, oto bowiem budzi się w jakimś hotelu, w którym nie wie, jak się
znalazła, ani co działo się przez ostatnie dziesięć godzin. Dziura w pamięci
sprawia, że Daria Seyda, marszałek sejmu, czuje jakiś niepokój. Nie ma jednak
zbytnio czasu by się nad swoją sytuacją rozżalać, bo zaczyna się dziać tyle, że
po prostu są rzeczy ważne i ważniejsze. W tym samym czasie Patryk Hauer, wschodząca gwiazda prawicy, chcąc wybić
się ponad wszystkich odkrywa polityczny spisek i ponad wszystko stawia sobie za
punkt honoru to, by ten spisek rozwikłać.
Można powiedzieć, że Hauera i Seydę dzieli wszystko, a łączy, no cóż….
Musicie przeczytać!
Tak naprawdę „fanką” polityki nie jestem, denerwuje mnie to,
jak oddziałuje na nasze życia, i jakie nastroje wprowadza; nie jest to jednak
przeszkodą, by w Wotum nieufności się zakochać i przerzucać kolejne kartki
zniecierpliwionym. Jest tu bowiem wszystko to czego można chcieć, i czego można
oczekiwać od pana Mroza. Dialogi, które wielokrotnie albo mrożą krew w żyłach,
albo na odwrót - doprowadzają do
panicznego śmiechu. Tym samym bohaterowie, którym niby się kibicuje, żeby
dobrze im szło, ale gdzieś też ma się ochotę podłożyć im nogę, aby jednak nie
wszystko szło zgodnie z planem. Sama zaś fabuła nie jest może oryginalna dla
kogoś, kto pochłania tyle seriali amerykańskich, gdzie chodzi o głowę państwa,
że mało co jest go w stanie zaskoczyć (to ja), niemniej bardzo mile spędziłam
czas przy lekturze, a sama końcówka sprawiła, że wyczekuję kolejnej części,
choć nie planowałam aż tak zżywać się z bohaterami.
Inną sprawą jest fakt, że jak widać, nie umiem pisać o
książkach które mi się podobają; co najśmieszniejsze o tych, które jakoś mi
podpadają nie piszę, bo ich… nie doczytuję! Chociaż wydaje mi się, że dzięki
temu, że piszę o książkach i zaglądam na inne blogi temu poświęcone, kupuję
bardziej świadomie książki i jestem z nich przeważnie zadowolona. To chyba
dobrze! Przynajmniej nie wyrzucam (teoretycznie) kasy w błoto. :D
Jak tam Wasze plany majówkowe? Może podobne do moich, tj. serial, serial, książka i znów serial? Pogoda nie nastraja do wychodzenia spod ciepłej pościeli więc jak coś, to czujmy się wytłumaczeni :P


















