Kto by się spodziewał, że książka o połowie rekina, ale
takiego dużego, bo ważącego prawię tonę mi się spodoba. Dobra, sama chciałam
tej książki, bo jeżeli coś jest o Skandynawii to ja muszę to mieć, no ale
wiecie. Ja i przyroda (a później biologia) nie tworzyliśmy dobrego związku.
Niemniej.
W „Księdze morza” jest mowa o śmiałej wyprawie, jakiej
podejmuje się dwójka przyjaciół – Morten i Hugo. Pakują sprzęt, wsiadają do
małego pontonu i wyruszają w misję, która ciągnąć się będzie przez cały rok, w
tempie zmieniających się pór roku. Cały ten zachód tylko po to, by złapać
rekina polarnego, mierzącego niemal osiem metrów, ważącego ponad tonę,
dożywającego pięciuset lat. Morten i Hogo chcą go upolować. Po lekturze tej
książki mam jeszcze większą ochotę na sięgnięcie po mitologię nordycką.
Choć połów rekina wydaje się być głównym tematem „Księgi
morza”, już sam tytuł można interpretować na wiele sposobów. Dla mnie to
kompendium wiedzy nie tylko o życiu podwodnym, gdzie jak się okazuje, żyje
niemal tyle różnych istot ile nas, ludzi, jest na ziemi, ale też o historii, literaturze, sztuce, ekologii a
nawet mitologii (tym bardziej muszę
przeczytać mitologię nordycką) – a to wszystko w odniesieniach do tego, co
dzieje się na morzu. I tuż pod jego taflą.
Fale biją o skały i głazy z głuchym grzmotem i ostrym sykiem. Wiatr rozwiewa chmury, lecz słońce jest niewidoczne. Horyzont się nim nasycił, a światło wydaje się płynąć z szarozielonego morza, które uderza o brzeg. Nagle chwyta mnie strach, że fale sięgną miejsca, w którym stoję. Nie, dopada mnie irracjonalny lęk, że morze s p r ó b u j e to zrobić. Choć sam śmieję się z tej głupiej myśli, wspinam się na wyższy głaz. Nawet mewy pofrunęły w głąb lądu, by się skryć.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz