Trochę czuję ulgę wynikającą z
tego, że jest to ostatnia książka dotycząca historii Saszy Załuskiej. Co do
samej profilerki nic oczywiście nie mam, darzyłam ją pewnego rodzaju sympatią,
bo była wygadana i no nie dało się jej nie lubić, wydawało mi się jednak, że w
pewnym momencie pani Bonda trochę zaczęła przedobrzać. To znaczy coraz częściej
gubiłam się w tym, co czytam, natłok bohaterów, zdarzeń, miejsc i koniugacji
zaczął mnie dobijać, nie mogłam się odnaleźć w świecie przedstawionym i choć
wciąż lektura kolejnych części mnie wciągała, to jakoś oprócz tego, że chcę
poznać co dalej nie czułam większej radości.
Tym samym nadejście „Czerwonego
pająka”, rozliczenia się z przeszłością Saszy Załuskiej bardzo mnie ucieszyło.
Będę za moją ulubioną bohaterką tęsknić, domyślam się jednak, że pani Bonda
wkrótce zaskoczy nas czymś nowym. Odnośnie tej książki, co tu się dzieje – tak
jak napisałam wyżej; Sasza w końcu musi rozliczyć się z przeszłością. Tutaj
zamaluję tekst na biało dla tych, którzy nie czytali poprzednich części.
„Czerwony pająk” zaczyna się w miejscu gdzie skończyły się „Lampiony” – tak w
skrócie. Karolina zaginęła, a nasza blondwłosa bohaterka robi wszystko, by ją
odzyskać. Sytuacja komplikuje się nie raz i nie dwa i można w końcu przyznać,
że trochę Sasza w swoim życiu przeżyła. Wszystko to co się w jej życiu
wydarzyło ją ukształtowało i wpłynęło na to jak postrzega życie w tej czy w
poprzednich częściach.
Na łamach tej ostatniej części
jej przygód w końcu poznajemy kim jest naprawdę. To znaczy jej przeszłość,
powody dla których znalazła się w tym miejscu, w którym się znalazła, wiemy
dlaczego podejmowała takie a nie inne decyzje aż w końcu dzielnie kibicujemy by
odnalazła swoją córkę nawet jeśli musiałaby poświęcić wszystko co do tej pory
miała. To takie trochę pożegnanie i rozgrzeszenie jakby nie było tu przychodzi
i się pojawia; dzięki retrospekcjom widzimy to wszystko co się działo, te
trudne decyzje które musiały być podjęte, ilość tak zwanych machlojek i
przekrętów które od dawien dawna rządzą życiami niewinnych ludzi – to wszystko
tu, w „Czerwonym Pająku” jest. Rozliczenie się z przeszłością, od której
uciekało się przez tyle lat na rzecz odzyskania szansy na nowe życie.
Jest to na pewno gra warta
świeczki, z czego Sasza doskonale zdaje sobie sprawę. Tym samym smuci mnie
trochę fakt tego rozstania jak i tego, że… pani Bonda znów przedobrzyła. Znaczy
ja pojmuję, że żeby to jakoś z sensem zakończyć trzeba było wszystko
opowiedzieć, przytoczyć, niczego nie ominąć. Te osiemset stron (a nawet ponad) też
mają sens i też to rozumiem. Tylko… Czy nie za dużo tych nazwisk, imion i
miejsc? Zbiegów okoliczności, koniugacji, podstępów, zakładów, kto z kim i
dlaczego? Gubiłam się, wielokrotnie. Przewracałam kartki w te i we w te tylko
po to by zrozumieć jedną scenę. Nie zrozumiałam, przynajmniej nie tak jakbym
chciała, domyślam się, że zrobię re-read.
Cieszę się, że Sasza Załuska
dostała takie godne zakończenie. Bo tego nie mogę nie przyznać pani Bondzie –
„Czerwony Pająk” to kupa książki w którą zostało włożone pewnie trzy razy tyle
czasu, energii i siły. Jest to książka dobra, warta przeczytania… Gdyby tylko
te imiona nie były takie skomplikowane 😊



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz