http://netflixlife.com/2014/11/30/broadchurch-whats/
Wszystko
zaczęło się od książki, o której swojego czasu było w blogosferze głośno. Gdzie
nie weszłam, tam raziła po oczach okładka książki napisanej przez Erin Kelly.
Czytałam recenzje, w których autorzy tychże podkreślali, że książka na
podstawie serialu, że radzą nie popełniać tego samego błędu i zacząć od
serialu. Trochę moje serce zapłakało, no bo jak to tak, przedkładać serial nad
książkę? Niewyobrażalne! No ale dobrze, pomyślałam, że skoro wszyscy tak radzą,
to pewnie coś w tym jest. I nie zawiodłam się.
Przenieśmy
się do małego, nadmorskiego miasteczka w Wielkiej Brytanii, zwanego
Broadchurch. Lokalna społeczność z racji, że jest jej niewiele, jest ze sobą
związana. Ludzie nie mają przed sobą tajemnic, znają się na wylot, dobrze się
dogadują. Wiodą tu spokojne życia, prowadzone zdala od wielkomiejskiego zgiełku
czy wyścigu szczurów. Wydaje się, że nic nie może im zaszkodzić. Wydaje się. Bowiem pewnego dnia, ranka
raczej, na plaży odnalezione zostaje ciało jedenastoletniego Danny’ego
Latimera. Chłopiec został zamordowany. Broadchurch trzęsie się w posadach. Nikt
nie wierzy w to, co się stało. I wtedy właśnie zaczyna się piekło. Okazuje się,
że podejrzanym może być każdy. Zaufanie, jakim ludzie wzajemnie się obdarzali
lega w gruzach. Mordercą może być każdy. W dodatku w policji pojawia się nowy
detektyw Alec Hardy (w tej roli David Tennant), który za cel daje sobie
rozwiązanie zagadki, co nie podoba się sierżant Ellie Miller (Olivia Colman) bo
przecież to ona zna najlepiej całą społeczność, więzi, jakie łączą co
poniektórych, a tu jej się – przepraszam za wyrażenie – wtranżala jakiś obcy
człowiek i, olaboga, mówi jej, co ma robić!
W
mojej ocenie mogę być nieobiektywna, bo serial od pierwszej minuty mnie sobą
oczarował. Na sukces serialu składa się – moim zdaniem – wiele czynników,
począwszy od muzyki, dobranej idealnie do poszczególnych scen, ujęć, które
ukazywały z jednej strony piękne krajobrazy, a z drugiej oddawały milion emocji
związanych z tragedią, bohaterów i aktorów się w nich wcielających, którzy żyli
życiem bohaterów, aż w końcu scenariusza, który tylko dopełnił dzieła.
Motywem
przewodnim pierwszego, ośmioodcinkowego sezonu, jest śledztwo prowadzone przez
choleryka Aleca Hardy’ego i sierżant Ellie Miller. Aby dotrzeć do prawdy,
znaleźć tego, kto zabił chłopca, muszą przedrzeć się przez małomiasteczkową mentalność
ludzi tu mieszkających. Przy okazji tego widać, jak ta społeczność z każdym
kolejnym dniem śledztwa się zmienia. Najpierw, gdy na celowniku pojawia się
jakiś oskarżony, wszyscy powtarzają jak mantrę, że on/ona by tego nie zrobił/a. Z biegiem czasu okazuje się, że każdy
ma coś na swoim sumieniu, każdy chce coś ukryć, aż w końcu – każdy może być
mordercą. Ludzie, którzy do tej pory utrzymywali ze sobą dobre konflikty naraz
stają się sobie obcy. Boją się wychodzić z domów, czekają na kolejny atak. A potencjalnych
oskarżonych, nowych tropów, przybywa z każdym dniem. Jednocześnie, gdy wydaje
się nam, że o, to już na pewno ta osoba,
śledztwo w końcu się zakończy, rodzina w końcu odzyska „spokój”, okazuje się,
że jednak jesteśmy w błędzie. Przysięgam, jak kocham happysad i książki, tak
zakończenie, poznanie mordercy, jest / było dla mnie takim szokiem, że
siedziałam przez kilka minut zagapiona w ekran komputera nie wierząc, że tak
mogło się stać. Scenę, w której Alec Hardy odkrył mordercę oglądałam chyba z dziesięć
razy, zanim zrozumiałam, co się właśnie stało. Życie drugiej rodziny się
rozpadło…
Takim
akcentem zakończony został sezon pierwszy. Drugi, by wiele nie zdradzić,
skupiony jest na dwóch sprawach. Z jednej strony do sądu trafia sprawa
zamordowania Danny’ego Latimera, z drugiej Alec Hardy cofa się do przeszłości,
by zakończyć pewną, nie dającą mu spokoju sprawę. Z każdym kolejnym odcinkiem w
obydwu sprawach na jaw wychodzą nowe aspekty, i choć wydawać by się mogło, że
skoro zabójca Danny’ego został oskarżony, to na pewno zostanie ukarany,
wszystko idzie nie tak, jak trzeba.
W
internecie pojawiały się komentarze, jakoby drugi sezon powstał zupełnie
niepotrzebnie. Po obejrzeniu ostatniego odcinka pierwszej serii miałam podobne
myśli, jednak w trakcie oglądania zmieniłam zdanie. Nieczęsto bowiem wskazanie
mordercy kończy całą sprawę. To, co się stało, zapadło mieszkańcom w pamięć.
Tragedia, która się wydarzyła nie sprawiła, że czas zatrzymał się w miejscu.
Bohaterowie w jej obliczu musieli żyć dalej, musieli układać sobie życia – mimo
wszystko. Dlatego uważam, że choć drugi sezon jest o wiele spokojniejszy, tak
dobrze, że powstał.
David
Tennant w roli Aleca Hardy’ego skradł moje serce nie tylko tym boskim,
brytyjskim akcentem, ale i sposobem bycia. Ellie, która na początku mnie
denerwowała, okazała się idealna jako towarzyszka tego, którego zbyt często
ponosiły emocje, i który mimo wszystko chciał kogoś postawić do
odpowiedzialności. Osobno – dziwni, razem stworzyli idealny śledzczy duet,
który shippuję z całego serca.
Moje
serce płacze w tymże momencie, bo trzeci sezon – który podobno ma powstać –
zawita na ekrany dopiero w 2017. Chyba serducho do tego czasu mi pęknie.
Każdego,
kto lubuje się w takich klimatach, chcę zachęcić do obejrzenia serialu, bo naprawdę
warto.



Przyznam, że nigdy wcześniej nie słyszałam o tym serialu i muszę to jak najszybciej nadrobić - to zdecydowanie są moje klimaty, a twoja recenzja tylko zwiekszyła mój apetyt!
OdpowiedzUsuńBooks by Geek Girl