Do czytania najchętniej zachęcają promocje. Ot, weszłam
sobie kiedyś na Amazon, a to był moment
kiedy inni dostawali przedpremierowe egzemplarze Szóstego okna, patrzę, a ta
sama książka, w oryginale, kosztuje zawrotnego dolara. Pomyślałam: interes
życia! I wtem, niewiele się zastanawiając, kupiłam.
Natalie Grey traci męża. Zostaje z córką sama i ku rozpaczy
odkrywa, że czas nie stanął w miejscu a życie, o dziwo toczy się dalej. Po jakimś czasie kobieta wiąże się z
przyjacielem swojego zmarłego męża i powoli odnajduje szczęście w życiu na
nowo. Chce cieszyć się każdym dniem, czerpać z niego jak najwięcej. Jest
marzycielką, dlatego też wszyscy, których zna, chcą ją chronić przed złem
świata. To właśnie tu, w Szóstym oknie przysłowie, jakoby ciekawość była pierwszym
stopniem do piekła mają sens, bo rzeczywiście tak jest. Natalie coś widzi, nie
jest pewna co, i tak w zasadzie się zaczyna. W międzyczasie Tom Douglas
prowadzi śledztwo w sprawie rzekomego samobójstwa nastolatki. Im dalej w
śledztwo, tym okazuje się, że komisarz znajduje powiązania między tą sprawą a
Natalie i Scarlett, jej córką. O co chodzi?
Mam z tą książką pewien problem. Choć oczywiście rozumiem
zamysł, historię, zgadzam się z tym, że wszystko z siebie wynika, do siebie
prowadzi, no po prostu utrzymuje jakiś logiczny ciąg, to jestem w stu
procentach pewna, że większości problemów, których bohaterowie sobie naważyli,
mogliby uniknąć gdyby tylko zaczęli ze sobą rozmawiać. Wszystkie tragedie,
które się wydarzały, wszelkie straty zaufania, o których mówili, tego wszystkiego mogłoby nie być, gdyby na
litość boską mówili sobie o tym, co ich niepokoi, gnębi, a czego nie są pewni. Rozumiem
oczywiście – znów – pobudki czy Eda, który chciał bronić Natalie, która jest
raczej romantyczną duszą; rozumiem także Scarlett, która też z matką nie była
szczera z tego samego powodu. Jednak wciąż sądzę, że możnaby te straty i
problemy zminimalizować, gdyby bohaterowie wykazali choć krztę zainteresowania
i ponad interes tej jednej osoby zaczęli przekładać dobro wszystkich.
W Szóstym oknie mamy
tory akcji; z jednej strony przyglądamy się Natalie i Scarlett, które w wyniku
– znów! – nieporozumienia wyprowadzają się ze swojego „nowego” domu i w tym
całym chaosie próbują jakoś się odnaleźć, ale też mamy z drugiej strony śledztwo
prowadzone przez Douglasa, które dotyczy śmierci nastolatki, i w którym to
śledztwie jest raczej więcej niewiadomych, niż rzeczy pewnych. Przeskakiwania
między rozdziałami, między punktami widzenia, ten czas, który niby mknie przed
siebie a jednak niekoniecznie – to wszystko ma sens. Nawet to zakończenie,
które chyba trochę mnie rozczarowało jest okej, jeśli się na nie spod dobrego
kąta popatrzy, ale…
Denerwowała mnie
niesamowicie bierność bohaterów, którzy przyjmowali na klatę wszystko to,
co zrzucał im los, zbytnio na to nie narzekając. Oczywiście wiedzieli, że coś
jest nie tak, coś im się tam nie zgadzało, w większości jednak trzymali
wszystko dla siebie, nie wiem, myśląc, że śledztwo samo się rozwiąże, albo że
jak czegoś się nie powie, to to nie istnieje.
To jest mój największy zarzut do tej książki. W tym miejscu wypada
jednak dodać, że cała ta historia z samobójstwem, tajemniczą przeszłością
Berniego bardzo mi się podobała i z chęcią przeczytałabym inną książkę pani
Abott, bo może jest szansa, że trafię na mądrzejszych bohaterów którzy jednak
używają czegoś i wiedzą o istnieniu mózgu. Meh.














