„Ludzie skupiają się przy sobie, bo myślą, że będą w ten sposób się bronić, dbać o swoje interesy. Ale i tak w krytycznych momentach będą się rozszarpywać, zabijać, spychać nawzajem w przepaść.”
Co to była za książka. Co prawda miałam plan na dzisiaj, że
napiszę o czym innym, ale wracając do domu otworzyłam Kindla, przeczytałam
końcówkę „Wzgórza psów” i zdziwienie, szok, to wszystko tak bardzo się
skumulowało, że jak (prawie) tylko dorwałam do laptopa to pomyślałam: muszę to
szybko zapisać, to, co myślę, póki nie uleci, póki jeszcze to zakończenie jakoś
mnie dotyka, wywołuje jakieś emocje, po prostu.
Weszłam na LubimyCzytać by zobaczyć opis książki, jakiś
sensowny niż to, co siedzi mi w głowie. Nie dowiedziałam się jednak zbyt wiele.
Thriller, kara, zło. To tak w wielkim
skrócie. Nie oddaje to bowiem nawet jednego procenta z tego, co się na kartach
„powieści” wydarzyło. A wydarzyło się, jakby to powiedzieć, żeby nie zabrzmiało
banalnie, tanio, w s z y s t k o.
„Ty wciąż myślisz o tej dziewczynie. To był twój koniec świata i dziwisz się, że stało się coś takiego, a domy wciąż stoją, ludzie wciąż żyją”.
Mikołaj, wraz ze swoją żoną Justyną wracają do jego domu
rodzinnego, z różnych przyczyn, głównie finansowych. Nie mają co robić, wracają
do Zyborka, Zyborka, z którego przed laty Mikołaj uciekał, o którym chciał
zapomnieć, ale wraca, musi, nie może inaczej. Na chwilę, powtarza, na jakiś
czas, mówi, próbując przekonać sam siebie. Ten ich powrót nie zwiastuje
niczego dobrego, i choć mówią wszystkim wkoło, że jest okej, nie jest, nie było
i już nigdy nie będzie. Główny bohater daje się wplątać, a może z drugiej
strony nie wplątać, po prostu znajduje się w samym środku wydarzeń mających
swoje korzenie w młodości; czas leci, nie leczy ran ani niczego nie zmienia. I
o tym dosadnie przekonuje się nie tylko Mikołaj, który wciąż pamięta, ale
wszyscy inni którzy pamiętają i muszą w końcu coś z tym zrobić.
Pamiętam, że po lekturze „Ślepnąc od świateł” byłam zdania,
że nie przeczytam już nic równie dobrego. Że nic w takim stopniu mnie nie
zaskoczy, nie wywrze takiego wrażenia, że już nie dam się tak b a r d z o
zaskoczyć. Co nie. Tak myślałam, ale później sięgnęłam po Wzgórze Psów choć nie
planowałam, później, miałam odwlec, ale premiera, szumna premiera, dobre opinie
i podroż, w którą wyruszałam i w trakcie której chciałam c o ś czytać. Jedynym błędem jest to, że ta
książka nie nadaje się do czytania w miejscach publicznych, bo człowiek musi
wsiąknąć, wejść w to, całym sobą, no chyba, że jesteście gotowi przejeżdżać
przystanki.
„Zybork spływał w ciemność, ściekał w nią jak czarny klej, ciągnąca się guma z wrzuconej do ogniska opony. Nikt tego nie czuł, a jednocześnie wszyscy to czuli.”
Wzgórze Psów przepełnione jest złem. Zybork jest
przepełniony złem, ciemnością, wrogością i taką niezgodą na to, co się dzieje.
Jest przeszłością, która nadal we wszystkich siedzi, wydarzeniami, które nadal
wywołują emocje, teraźniejszością, która mogłaby wyglądać inaczej gdyby… Gdybanie jednak nie pomaga, i bohaterowie to
wiedzą, i na swój sposób sami chcą dowieść sprawiedliwości. Bo ta ciemność ich
otacza, oni nią przesiąkają, tym złem,
losem, który na nich zrzucono, tą ostatecznością, do której są wszyscy gotowi,
bo nie mogą sobie z tym poradzić.
Po „Ślepnąc od świateł” byłam pewna, że niczego równie
dobrego nie przeczytam. Przeczytałam. Nie mogę się otrząsnąć, zapomnieć, zdać
sobie z tego sprawy. Ale to nie jest książka dla wszystkich, to zło, ciemność, brzydkie słowa, to nie nadaje się dla
tych, którzy będą później narzekać na brutalność, na realizm, na wszystko. Nie
czytajcie, jeśli styl pana Żulczyka Wam się nie podoba i nie czytajcie, jeśli
później macie mówić, że co to było, że jak to tak, że nie.
Reszcie gorąco polecam, bo to książka jest, którą trzeba
przeczytać; nawet jeśli czytana po trochu, po rozdziale, po stronie. Może i
trzeba tak. Jak przeczytaliście już, to powiedzcie, że też jak ja w to nie
wierzycie, a w to zakończenie to już szczególnie. Bo ja chciałabym nie wierzyć,
ale…



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz