Nie wiem, czego się spodziewałam
po tej książce, wydaje mi się, że do jej przeczytania zachęcił mnie przewrotny,
niewiele mówiący tytuł, jak i fakt, że ten opis, co był na okładce, to był
nawet intrygujący.
Czy dostałam to, czego chciałam –
nie wiem. Czy jednak się zawiodłam? W żadnym wypadku.
Ogólnie rzecz biorąc wszystko
dzieje się w prężnej korporacji, której pracownicy jakby nie mogą się ze sobą
dogadać, a to wszystko przez wydumanego nieco szefa, Rafała, któremu wydaje
się, że postradał wszystkie zmysły. Wyniki firmy spadają, pracownicy są mniej
efektywni, a jedynym sposobem, by odmienić taki bieg rzeczy to… wyjazd
integracyjny. Nikt się nie cieszy, nikomu się ten pomysł nie podoba, nikt też
jednak nie jest w stanie się od takiego wyjazdu wymówić. Dlatego też pewnego
poranka wszyscy pracownicy stawiają się w umówionym miejscu, prężni i gotowi,
jednak czy są gotowi na to, co r z e c z
y w i ś c i e się tam wydarzy?
No oczywiście że nie, skoro
wszystko kończy – albo zaczyna się – przypadkową śmiercią ;)
Hodowca świń to taka przewrotna opowieść o złym szefie i
podwładnych, którzy nienawidzą swojego szefa, ale jednocześnie poza narzekaniem
na niego między sobą nie robią zbyt wiele, by się go pozbyć albo wpłynąć na
jego zachowanie. Oczywiście dużo zrobić nie mogą, bo jednak praca, bo rodzina i
bo pieniądze, ale gdyby chcieli – tak mi się wydaje – coś by ruszyć mogli. Tu
jednak obwiniają go za swoje życiowe niepowodzenia, obarczają winą za rzeczy na
które nie ma wpływu, napuszczają jeden na drugiego, robią się gorsi od niego
samego, a jednak wciąż w tym wszystkim trwają.
Z kolei wyjazd integracyjny –
och, ile się o takich wyjazdach nasłuchaliśmy albo naoglądaliśmy, co się tam
nie dzieje, to też wiemy, dlatego trochę byłam przygotowana na rozwój sytuacji
ale tak jakby i mnie to chyba wszystko przerosło. Wyjeżdżają bowiem do wioski
zabitej deskami, szef odbiera im telefony, jedzenie – wszystko to, co ze sobą
mają, i tak jakby: zaczyna się gra. O przetrwanie – w dosłownym słowa
znaczeniu, bo bez jedzenia, i innych środków potrzebnych do życia łatwo jest
popaść w paranoję. I jeszcze bardziej skakać sobie do gardeł.
Mam wrażenie, że to taka
przerysowana opowieść o wielu korporacjach, w których szefowie stwarzają postrach
dla pracowników, którzy – nawet przerażeni – nie mają zbyt wielkiego pola do
popisu, bo jednak potrzebują tej pracy i tych pieniędzy wpływających co miesiąc
na konto. Przy tym wszystkim Hodowca świń
wprowadza trochę śmiechu, ironii, bo przecież tylko śmiech nas uratuje. Książka
wciąga – choć może nie od pierwszych stron, bo tam miałam mieszane uczucia,
które dopiero zniknęły jak wszyscy wyjechali na ten obóz przetrwania, później
jest tylko lepiej.
Zakończenie powala na łopatki
swoją niedomyślnością na przykład, i mi się bardzo spodobało. Wyrwane z
kontekstu, poza wszelkimi barierami – a jednak co się człowiek uśmiał, to jego.
Za egzemplarz książki dziękuję




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz