Od dawna myślałam o tym, żeby co
miesiąc oprócz zdjęć robić takie mini podsumowania miesiąca w kontekście tego,
co udało mi się w danym miesiącu obejrzeć, przeczytać a niekoniecznie udało mi
się o tym wspomnieć na blogu.
Czerwiec był wyczerpującym
miesiącem pod wieloma względami; ostatnia sesja, kończenie pisania pracy
magisterskiej aż w końcu i wyprowadzka z mieszkania – to wszystko jakoś się na
siebie nałożyło, a że dodatkowo jestem człowiekiem stresującym się czym tylko
popadnie, no, było ciekawie. Tak czy siak, w tym całym szaleństwie udało mi się
obejrzeć i przeczytać parę rzeczy, a że nie chciało mi się o tym pisać osobno, niech będzie! 😉
· Young
Sheldon
Do tego serialu miałam dwa
podejścia, a to drugie wynika z tego, że został wrzucony na HBO GO i jakby –
żal było nie skorzystać, zwłaszcza że byłam w trakcie sesji a przecież to
najlepszy czas na zaczynanie nowych seriali. Bałam się okropnie tego, ze ten
serial zostanie zepsuty jak dzieje się prawie za każdym razem, gdy ktoś chce
upiec dwie pieczenie na jednym ogniu. Sheldona znamy, wiemy jaki jest
denerwujący, czy można odkryć jeszcze jakieś nowe karty na jego temat? No
owszem, można! Dawno nie oglądałam czegoś tak fajnego, lekkiego i zabawnego
jednocześnie. W sensie, wiecie, Sheldon jest małym chłopcem, który wybija się
inteligencją spośród swoich rówieśników i na całą rodzinę spada
odpowiedzialność za to, żeby jednak Sheldon się odnalazł wśród innych,
starszych dzieci, i żeby ta jego inność jakoś nie przysparzała mu tak wielu
przykrości. Nie jest to łatwe zadanie gdy się ma jeszcze dwójkę innych dzieci,
które swoimi zachowaniami konkurują o uwagę rodzica. Genialna Missy, która może
nie była zbyt mądra ale broniła się pyskówkami, ironią i tym, że jednak gdy w
pewnym momencie Sheldona nie było, ona jednak za nim tęskniła. Nie wiem,
zauroczył mnie ten serial, cały sezon mignął mi gdzieś między palcami i z wytęsknieniem czekam na kolejny.
·
The
Kissing Booth
Do tej pory nie wiem, po co to
obejrzałam. Znaczy najpewniej miałam się uczyć, a Netflix podsunął mi to pod
nos jakby odpowiadając na moją potrzebę robienia czegokolwiek, tylko nie nauki.
Nie mam mu tego za złe. The Kissing Booth
to taka typowa amerykańska komedia młodzieżowa – jest szkoła średnia,
przyjaciel, jego przystojny brat i rozterka, czy iść za głosem serca czy jednak
walczyć o przyjaźń. Nic nowego. Serio, oprócz tego, że ten film może jest
ładnie zrobiony, ma fajną muzykę wchodzącą w ucho to nie prezentuje sobie nic.
No dobra, czego można się spodziewać po lekkiej komedyjce. Czegoś się
spodziewałam. I trochę się zawiodłam, ale z drugiej strony w trakcie jego
oglądania mogłam robić kilka rzeczy na raz i nie traciłam wątku, więc może to
nie tak źle. Tak czy siak jestem pod wielkim wrażeniem, jak na Instagramie
zachwycają się książką o tym samym tytule. Chyba jestem już za stara na takie lekkie rzeczy.
· Kolejny film zapychacz.
Przyjemniejszy od The Kissing Booth.
Opowiada o losach dwóch asystentów swoich szefów, którzy to szefowie
uprzykrzają im życie jak tylko mogą. Młodzi w pewnym momencie dochodzą do
wniosku, że gdyby tak znaleźć im wzajemnie partnerów, może by się zmienili, nie
mieli czasu na pracę i dali im w końcu sobie pożyć. Bo co z tego, że zarabiają
jak na swoje stanowiska dość dużo, kiedy nie mają czasu z tego skorzystać? No
więc wymyślają kolejne intrygi by tych swoich szefów ze sobą zeswatać, i tutaj idealnie pasuje stwierdzenie
– uważajcie, czego sobie życzycie bo to się może spełnić. Bycie w związku to
jednak nie przelewki i pracownicy, uroczy swoją drogą, szybko się o tym
przekonują. Komedyjka z happy endem, która może umilić lipcowy, letni wieczór.
Mimo tego, że nie jest to jakieś dzieło filmowe, że można oglądać pół gębkiem i
nadal niczego nie przegapić to polecam. Jakoś tak fajnie się to oglądało.
·
The people v. O.J. Simpson: American Crime Story
Kryminalne klimaty się za mną
ciągną, a mi to zupełnie nie przeszkadza. Serial, a właściwie coś w stylu
dokumentu opowiada o głośnej przed dwudziestoma laty sprawie O. J. Simpsona
oskarżonego o zabicie swojej byłej żony i jej „kochanka”. Amerykański
futbolista postawiony w świetle jupiterów wraz ze swoim sztabem odpowiadał na rzucane
w jego stronę oskarżenia i to, co ciśnie się na usta po obejrzeniu American Crime Story to to, że mając kasę
i sławę naprawdę można poczuć się bezkarnym. Kolejną rzeczą o której nie można nie
wspomnieć to też seksizm kierowany w stronę oskarżycielki, która chcąc skazać
O. J. Simpsona postawiła się w ogniu krytyki: bo źle wyglądała, bo wstała lewą
nogą a w zasadzie się rozwodziła, więc
pewnie coś z nią jest nie tak. Spektrum zachowań, ludzi, a nawet i
Kardashianowie, bliscy przyjaciele Simpsonów. No mówię Wam, jak lubicie takie
klimaty, to pędźcie oglądać. Jakby coś winą za to obarczam Netflixa, co nie.
Chef’s
Table: Pastry Chief
Niech pierwszy rzuci kamieniem
ten, który nie lubi oglądać kulinarnych rzeczy. No nie da się tego nie oglądać.
Desery, którym poświęcony jest cały sezon, mam wrażenie że patrzą na mnie z
ekranu komputera i wołają „zjedz mnie!”, więc wyciągam te chipsy schowane gdzieś
na czarną godzinę i tak objadam się bez wyrzutów sumienia. A będąc już serio, Pastry Chef to sezon poświęcony
najlepszym cukiernikom na świecie. W zaledwie kilku odcinkach scenarzyści
opowiadają o swojej pasji do gotowania, ich drodze do miejsca, w którym aktualnie
się znajdują, a także problemach, które spotkali na swojej drodze. Dużo cukru,
magii, brokatu i dobrego, pysznego jedzenia. Mnóstwo historii poruszających
serce, dużo głodu jak już się w to wpatruje, aż w końcu: tyyyyyyyyle świata
pokazane! Od Stanów Zjednoczonych, przez Włochy i Bali. Wielkie osobistości,
skromne osoby, pasja. Chyba obejrzę poprzednie sezony.
W czerwcu udało mi się przeczytać
trzy książki; jestem trochę zawiedziona, z drugiej strony no tak to jest jak
się zostawia wszystko na ostatnią chwilę (tutaj powinna znaleźć się motywacyjna
mowa na temat tego, że ludzie nie zostawiajcie wszystkiego na taki koniec, ale
ja nie jestem motywatorem, raczej demotywatorem,
więc tego nie będzie). Oprócz Nowaków i
Czerwonego Pająka przeczytałam również:
Był sobie szczeniak. Ellie
To króciutka (serio króciutka i
cieniutka) historia o szczeniaku Ellie, bardzo mądrej suczce, która miała bardzo
odpowiedzialne zajęcie. Odkąd była malutka, była trenowana na psa ratownika,
dzięki czemu potrafiła odszukać zagubione w lesie dziecko albo wskazać
zasypanego przez gruzy człowieka. Ta psinka to ma nosa! Ellie ma też inną ważną
misję – musi ratować swoich opiekunów, człowieków, którzy przeżywają akurat
trudniejsze momenty w swoim życiu. Nie wiem za bardzo, co więcej mogę o tej książce opowiedzieć. Przyjemna
opowiastka dla ludzi, którzy mają swoje zwierzaki i wiedzą, z czym się to je.
Idealna dla małych dzieci, które na pewno będą rozczulone zachowaniem
szczeniaka. Opowiastka do przeczytania w godzinę – nie mogłam odebrać sobie tej
przyjemności z jej przeczytania.
Za egzemplarz książki dziękuję Wydawnictwu Kobiecemu.
Płodna ta sesja była w obejrzane
rzeczy, jak sobie teraz na to patrzę. Tak czy siak I’m back i lecę nadrabiać te wszystkie zaległości, których sobie
narobiłam. Co ciekawego obejrzeliście albo przeczytaliście w czerwcu?









Brak komentarzy:
Prześlij komentarz