Skandynawskich kryminałów ciąg dalszy. Tym razem pod ostrzał
idzie „Pogromca lwów”, czyli dziewiąta książka z serii o Fjӓllbace autorstwa
Camilli Lӓckberg. Kurcze, jak zobaczyłam (dopiero na lubimyczytać!), że to już
dziewiąta część z kolei o Erice i Patriku, wydałam z siebie odgłos zdziwienia.
Wydawało mi się bowiem, że dopiero co zachwycałam się nad „Księżniczką z lodu”,
a tu taki psikus! Czy to już aby na pewno nie starość?
Pamiętacie Erikę? Tą, która wściubia nos zawsze tam, gdzie
jej nie chcą i Patrika, który jakoś z nią wytrzymuje? Tak? To dobrze!
W Fjӓllbace jak zwykle zimno. Styczeń i sroga zima nie
pomagają w prowadzeniu śledztwa. Takiego śledztwa. Bowiem jednego z tych
mroźnych, zimowych dni, na ulicę wybiega półnaga dziewczyna. Wybiega tak
niespodziewanie, że jadący akurat samochód nie ma szans ani jej ominąć, ani tym
bardziej zahamować. Można powiedzieć,
‘tragedia’. Nie! Tą dziewczyną, która wyskakuje zza krzaków jest Victoria,
która zaginęła przed czteroma miesiącami. Jej stan jest tragiczny – nie
dlatego, że wpadła pod samochód, tylko dlatego, że ktoś ją skrzywdził, tak
porządnie, mogłabym powiedzieć. Tym zajmuje się Patrick.
Tymczasem Erika znowu pisze książkę. Tym razem o rodzinnej
tragedii, w wyniku której zabity zostaje mężczyzna, ‘głowa rodziny’, a jego
małżonka skazana za morderstwo siedzi w więzieniu. Nie jest zbyt rozmowna, bo
kiedy Erika zadaje jej jakieś konkretne pytania, ta odpowiada wymijająco, albo
w ogóle milczy. Koniec końców okazuje się, że kobieta coś ukrywa, a przyszłość
(jak to ma w zwyczaju) wpływa na teraźniejszość.
Zawsze, gdy myślę o kryminałach, gdy trzymam je w rękach,
jestem pełna szacunku dla autora, który to napisał. Te wszystkie intrygi, wątki
wynikające jeden z drugiego, najczęściej odniesienia do przeszłości,
spamiętanie imion wszystkich bohaterów, idealne kreacje bohaterów… ja, i moja
pamięć pozdrawiamy. Gdy już zdarzało mi się coś napisać, to gdzieś w połowie
zapominałam imiona bohaterów, mieszałam fakty, i w ogóle okazywało się, że nic
z niczego nie wynika. Także wiecie. Zazdraszczam mocno.
Pani Lӓckberg jak zwykle zachwyca. W sposób idealny łączy
dwa wątki, które w pewnym momencie się splatają. Oddaje charakter mroźnej
Fjӓllbacki, pokazuje bohaterów, policjantów, takimi, jakimi naprawdę są – po
prostu ludźmi. Ze swoimi dobrymi i złymi cechami, z lepszymi i gorszymi dniami.
W szczęściu i w nieszczęściu. Z rodziną, czy bez niej.
Pytanie, czy polecam. Ależ oczywiście. Przecież musicie się
dowiedzieć kto zabił, prawda? Porzućcie jednak nadzieję – sami na trop TEGO
kogoś nie wpadniecie. Próbowałam. Doszczętna porażka. Marny ze mnie Detektyw
Monk.


Na pewno prędzej czy później ta książka wpadnie w moje ręce, bo pozostałe tomy mam dawno za sobą ;)
OdpowiedzUsuńNie znam książki, ale z opisu wynika, że sporo się tam dzieje, bo nie mogłam się połapać w poście kto, z kim i o czym :P. Tak, ze mnie tez nie byłby Monk... Chyba ,że to po prostu kwestia ciągłości cyklu, o którym nie mam zielonego pojęcia ;)
OdpowiedzUsuń