Harry Potter ma już dwadzieścia
lat. W Polsce – siedemnaście. Miałam, na końcu języka, że przecież co za
staruszek z niego, co nie, ale później przypomniałam sobie, że ja w tą jego
premierę w Polsce, to już umiałam chodzić, budować zdania i nawet czytać. Sześć
lat miałam, a teraz mam trochę więcej, a mimo tego upływu czasu, tego, że mam
rozum (choć używam go z mniejszym lub większym wysiłkiem) to nadal chętnie
zaczytuję się w przygody tego małego czarodzieja, nawet jeśli trochę
światopogląd mi się zmienił.
W okolicach dwudziestej premiery
wszyscy na Instagramie prześcigali się w pokazywaniu zdjęć z książkami, mówiąc
– pisząc w zasadzie, ile te książki i ta
historia w ogóle dla nich znaczy. Wystarczyło wejść na Facebook’a i Twittera by
zobaczyć, że ludzie zupełnie na opak przyznają się, trochę w strachu, że nie
czytali, ominęła ich ta „frajda”, ale to wcale jakby nie znaczy, że są gorsi,
mniej fajniejsi i tym podobne. Tu bym akurat spekulowała, ale okej, trzymam
język za zębami, aż tak niemiła nie jestem. Hehehehe.
Też jakoś wtedy weszłam na bloga
Mistycyzm Kulturalny gdzie autorka dosyć
dokładnie przyjrzała się wszystkim częściom Pottera, trochę je opisując, trochę
dodając do tego swoją opinię i trochę analizując. Z większością jej spostrzeżeń
się zgadzam, a że jakoś człowiekowi lepiej się robi jak to, co ma w głowie,
napisze czy przeleje na „papier” – nawet ten wirtualny, oto jestem i piszę.
Kiedy dostałam pierwszą część, Kamień Filozoficzny, miałam koło
sześciu, siedmiu, no, może ośmiu lat. Byłam gagatkiem, który nauczył się czytać
i którego to gagatka to raduje. Czytałam więc dniem i nocą, prosząc o kolejne
części, na niektóre nawet czekając, bo jeszcze nie miały premiery (to były
czasy). Wszystkie przygody trójki bohaterów brałam oczywiście superhipermega poważnie,
bo przecież wszelkie niebezpieczeństwa same na nich spadały, wszyscy byli wobec
nich niesprawiedliwi, a tylko oni mieli słuszne zdanie.
Przy którymś z kolei przeczytaniu
okazuje się, co dziwne, że hej! Ci bohaterowie to wcale tacy święci, na jakich
ich malowano, nie byli. Z kolei ci, co ich otaczali, czy nauczyciele, czy
rodzice czy ktokolwiek inny, kogo zdanie znacznie różniło się od ich, nie byli
tacy źli. Byli mądrzejsi, wiedzieli więcej o życiu, i co najważniejsze, chcieli
dla nich dobrze. Co jest straszne, i dziwne i zupełnie nieprawdopodobne. Też
nadal nie mogę się z tym pogodzić.
Śmieszki śmieszkami, ale tu wypada
przyznać, że bohaterem, którego najbardziej nie lubiłam, i który przez
większość czasu mnie denerwował, był
sam… Harry Potter. Rozumiem, że większość jego działań miała jakieś podłoże, z
czegoś wynikała i nawet jak robił coś głupiego, to nie tylko dlatego, że coś mu
się w głowie ubzdurało. Nie wiem, czy chodzi o Daniela Radcliffe’a, który
wcielał się w jego rolę, czy po prostu o to, że… no działał mi na nerwy. Był
bohaterem, czy tego chciał czy nie, a usilnie próbował przekonywać wszystkich w
koło, że nie, on jest zwykłym chłopcem, który spędził dzieciństwo w skrytce pod
schodami, i że wszystko to co się dzieje, to też nie jego zasługa. Pewnie,
Voldemort kilkukrotnie sam się pokonał, nasz pokrzywdzony chłopak sam zupełnie
przypadkowo wpakował się w niejedne tarapaty i zupełnie tak samo przypadkowo się z nich wyplątał. W tym
wszystkim więcej było zasługi szczęścia, głupoty innych niż rzeczywiście jego
działań, bo biedak raczej po omacku się poruszał, no ale jednak. Był tym
przeklętym bohaterem, dzieckiem, którego losy ktoś tam już wcześniej sobie
wymyślił, a wypieranie się tego wcale nie sprawiało że jest skromny, tylko…
głupi (takie moje zdanie).
Nie ma się tu co czaić, trzeba
przyznać, że miałam też przecież ulubionego bohatera, a że nie był nim
„waleczny” Potter to powiem państwu, że był to Snape z tymi pięknymi, tłustymi
włosami, na oleju z których można by upiec dużo frytów. Ja z zasady frytami nie
gardzę (to tak dla przypomnienia), więc to był pierwszy plus naszej znajomości.
Poza tym Snape był arogancki, miał to swoje spojrzenie pod tytułem „Potter nie
mogę na ciebie patrzeć”, z którego, jak się w miarę kolejnych części dowiadujemy,
wcale nie wynikało, że on go nienawidzi, miał długie czarne szaty, a Alan
Rickman miał cudowny akcent, i to by było na tyle. Przez większość czasu był
kreowany na złego bohatera, który oczywiście chce pokrzyżować wszystkie plany
młodzieńcowi z błyskawicą na czole, no ale jak tak w głąb lasu okazywało się,
że jednak nie, to też trochę wszyscy byli zdziwieni. A jego zachowanie błędnie
zinterpretowane. Nie dość, że mu nie dokuczał, to jeszcze, o zgrozo, pomagał!!
Co się chwali, rzecz jasna, jeśli weźmie się pod uwagę częstotliwość wpadania
młodych ludzi w tarapaty. Jeśli już idzie o naszego księcia o olejnych włosach to warto też wspomnieć o miłości tegoż
do Lily, która to w kanonie tak jest trochę po macoszemu potraktowana. No bo
Snape ją kochał, od czasów szkoły, później pojawił się James i tak jakoś się
rozprysło. Później im się umarło, na świecie został Harry a Snape nie mógł
przeżałować tego wszystkiego, co poszło nie tak. Oczywiście gdyby miał
możliwość cofnięcia czasu, wszystko potoczyłoby się inaczej no ale. Biedny
niepożałowany człowiek, który dopiero na łożu śmierci pokazał jakim dobrym jest
człowiekiem, choć tu oczywiście można się spierać, bo jednak grał na dwa
fronty, czasem robił głupoty, dąsał się jak dzieciak ale no… To Severus. Aka
Alan Rickman. Więc tego.

Kolejno, autorka na Mistycyźmie
powiedziała, że zadziwiająca jest ta powtarzalność tego, że Voldemort w każdej
niemal części jest na tyle wielko i dobroduszny, że czeka z atakiem na szkołę,
na Pottera tak gdzieś do końcówki roku szkolnego, kiedy bohaterowie mogą sobie
pozwolić na to, żeby zwiać z lekcji i próbować „ratować świat”. Na dobrą sprawę, jak się czyta przygody
młodego czarodzieja po X latach, to trochę się odnosi wrażenie, że to już
wszystko było. W sensie, nie mówię o jakiś skopiowanych sytuacjach, bohaterach,
którzy kogoś przypominają, ale w zasadzie chodzi o to, że dzieci, nastolatkowie
zawsze mają myśl, że mogą coś zmienić. I pominąwszy fakt, że Harry Pottera
jakby to powiedzieć nie pisał się na to, że w sumie ta cała sytuacja została na
niego zrzucona ot tak, przecież chciałby mieć żywych rodziców, święty spokój od
Dursleyów, i w ogóle żeby nikt go nie zaczepiał, nie wytykał palcami i tym
podobne. Tutaj trochę patrzę na Dumbledore’a, do którego oczywiście żywiłam i
nadal żywię dobre i pozytywne emocje, ale to też kolejna sprawa na którą chcę
spojrzeć - że on w sumie wykorzystał
Pottera do tego, by ten zgładził Voldemorta. Co jest głupie, bo Dumbledore
jeśliby tylko chciał na pewno szybko by go zabił, tak mi się wydaje, ale on nie
mógł, mógł Harry, więc tak trochę był wychowywany
tylko po to, by kogoś zabić. I musiał się biedak z tym losem użerać, nosić
go na barkach, a przypominam!!, on miał jedenaście lat!!
Dobra. Dwie strony. Chyba się
trochę rozpisałam. Chciałam jeszcze na koniec zaznaczyć, że ja może jestem
stara, może wariatka, ale wciąż tą serie uwielbiam, wciąż twierdzę, mimo tego
innego już może spojrzenia, że wszystko, cały ten świat przez panią Rowling
wykreowany jest super, choć oczywiście ma, jak wszystko, swoje mankamenty. Ale
nic nie jest idealne. A ta seria tak prawie-prawie. Książki pobudzają
wyobraźnię, filmy trochę ją uzupełniają,
dlatego też mamy tak ten świat wykreowany i możemy go sobie do naszej
rzeczywistości przenieść. Ot. Nawet, jeśli jesteśmy mugolami. Albo wciąż
czekamy na list z Hogwartu.
Ogólnie to ten post dodałam wczoraj, co pokazuje jak bardzo nie umiem w planowanie publikacji. Która miała być dziś. A dodało się wczoraj. Heh. Czytaliście Harry'ego? ;)