Moja historia z kalendarzami i wszelkiego rodzaju
planowaniem wygląda tak samo – zaczyna się oczywiście pięknie. Siedzę, notuję,
koloruję i podkreślam. Zaznaczam, pamiętam, co chwilę zaglądam i się
przyglądam. Ale to tak trwa co najwyżej miesiąc, bo później się okazuje, że mi
się nie chce, że nie wiem gdzie jest kalendarz, a w zasadzie wszystko o czym
muszę wiedzieć to pamiętam i problem tak jakby z głowy. Tak jakby.
Moleskine był
drogi. Wart swojej ceny, bo jest genialnie zrobiony, ma cudną okładkę, która w
ogóle się nie niszczy noszona w torebce, super papier po którym dobrze się
pisze, a koniec końców odnosiłam takie wrażenie, że po prostu żal mi po nim
pisać. Bo się zniszczy (nigdy nie mówiłam, że jestem mądra czy normalna).
Większym przełomem od nowego roku kalendarzowego jest dla
mnie rozpoczęcie roku akademickiego. Ten sam zapał, te chęci które utrzymują
się gdzieś przez pierwsze dwa tygodnie października – czy można chcieć czegoś
więcej? (Ależ i owszem – Szanowna Uczelnio, proszę, w poniedziałek nie na
ósmą!!). Na przykład jakiegoś ładnego kalendarza, w którym możnaby tą próbę
notowania podjąć. Próbowanie nie boli, nuż się uda i może zrobi się ze mnie w
końcu mistrz planowania?
CzaroMarownik dostałam od Wydawnictwa Kobiecego i tak
dosłownie to nie wiem co o nim myśleć. Z planowaniem nie jest mi za pan brat,
to mówiłam i podkreślałam wielokrotnie, ale nazwa mnie do siebie przyciągnęła –
nuż jest to coś fajnego? Czary mary, hokus pokus i te sprawy. Zaraz gdy
otworzymy nasz CzaroMarownik, w oczy
rzuca się nam dokładnie rozpisany horoskop, w który zazwyczaj – nauczona tym,
że raczej piszą go normalni ludzie – nie wierzę. Oko zazwyczaj jednak świerzbi,
i się to czyta trochę się śmiejąc a trochę kręcąc głową z niedowierzaniem.
Układ kalendarza to jedna kartka na jeden dzień. Dla osób
zajętych, z napiętymi grafikami to idealna opcja – miejsca starczy na dużo
„bazgrołów”, zapisków i złotych myśli. Niedziele mają bonusy: złote rady. To
trochę mnie rozśmieszyło, bo wydawało mi się, że z tego już wyrośliśmy. Z tych
złotych myśli typu to trzeba mieć w
szafie, te rośliny mają taki wpływ na twoje życie. Przecież takie rzeczy to
są, ale w gazetach które kupujemy naszym babciom, które nie korzystają z
internetu więc rzeczywiście jest to dla nich jakiś sposób zdobywania
informacji. Choć i z tym mogłabym polemizować. Od teraźniejszego kalendarza
oczekiwałabym dużo miejsca na pisanie, może listy „to do”, w których mogłabym
zapisywać rzeczy które sobie na dany dzień zaplanowałam, a nie jakieś porady,
które, cóż, olewam.
Do nowego roku pozostało jeszcze dużo czasu, niestety sklepy
już powoli zaczynają nas przekonywać, że ten rok będzie szczęśliwy i udany
tylko wtedy, kiedy wszystkie plany zapiszemy sobie w notatniku. O którego
istnieniu szybko zapomnimy, ale przecież
liczą się pieniądze, które jesteśmy w stanie na takie coś wydać. Dużo osób, co widzę na przykład na
Instagramie, skłania się ku bullet journalom, które można spersonalizować
i dostosować do swoich własnych potrzeb.
CzaroMarownik jest
uroczy, to trzeba przyznać, jest ładnie zrobiony, przynajmniej takie sprawia
wrażenie, ale czy wyróżnia się czymś spośród miliona innych kalendarzy, które
można znaleźć w Empiku czy w innych sklepach papierniczych – nie mam bladego
pojęcia.
|Kalendarz
CzaroMarownik przeznaczony jest dla kobiet, ma format B5 czyli idealnie
dopasowuje się do damskiej torebki. Premiera 22 września.|



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz