Ulubionych aktorów albo się ma,
albo nie. Jednych się wprost uwielbia, na innych nie może patrzeć, więc unika
się ich jak ognia. Tych drugich nie posiadam, ci pierwsi sprawiają, że filmy
ogląda się o wiele lepiej.
Jednym z tych ulubionych jest Hugh Grant, w zasadzie nie wiem dlaczego. Znaczy jest Brytyjczykiem, ma cudowne oczy i jeszcze wspanialszy akcent. Starzeje się jak wino – im starszy, tym przystojniejszy, choć nie powiem – młodziutki też był niczego sobie. To ten typ faceta, aktora, od którego nie można oderwać wzroku nawet, jeśliby się chciało. Dlatego te filmy, z jego udziałem, może nie są jakieś wysokich lotów, wychodzę jednak z założenia że dobry odmóżdżacz nie jest zły, a gdy jest tam Hugh, to, ekhm, no wiecie.
Cztery wesela i pogrzeb (1994) obejrzałam stosunkowo niedawno, bo
chyba dopiero rok, półtora, temu. Nie wiem, jak to się mogło stać, bo przecież
wiedziałam, że tam grał, wiedziałam, jaka to klasyka, a jednak. Hugh wciela się
w rolę Charles’a, któremu nie śpieszy się do zmiany statusu matrymonialnego.
Wszystko się jednak zmienia w momencie, gdy na jednym z wesel swoich przyjaciół
poznaje Amerykankę, która miesza mu nie tylko w głowie, ale i w sercu. No i to
jego podejście się zmienia diametralnie. Nic nowego, jeśli idzie o fabułę, ale
bardzo się przyjemnie ogląda, trochę się człowiek pośmieje, trochę przytaknie
głową a koniec konców i tak będzie się do jego oglądania wracało tak często,
jak tylko możliwe.
Notting Hill to mój FAV, nie tylko dlatego, że Hugh jest tam taki
uroczy, ale dlatego, że to taka historia kopciuszka, tylko z odwróconymi
rolami: oto naszym księciem jest Julia Roberts, gwiazda filmowa, na którą nasz
William wpada zupełnie przypadkowo, i tak to się za nim ciągnie. Ona nie wie,
czego chce, on z kolei wie, ale to tym bardziej nie ułatwia sytuacji, że jest
zwykłym szaraczkiem, a ona gwiazdą, za którą latają paparazzi. Znów przyjemna
komedia romantyczna, która rzeczywiście pewnie nie pokazuje niczego nowego, a
jednak – tak samo jak w przypadku Czterech
wesel i pogrzebu, pomimo dwudziestu kilku lat od premiery nadal się z
uśmiechem na twarzy to ogląda ;)
Love actually to już w ogóle miłość nad miłościami, bo jest tam taka śmietanka aktorska, że to nawet się
nie chce o tym mówić. Alan Rickman, Hugh Grant, Colin Firth, Emma Thompson… no
co ja się tu w ogólę rozpisuję. To trzeba zobaczyć, najlepiej przed świętami,
żeby wejść w tą całą radosną świąteczną atmosferę. Ogólnie polecam oglądać cały
grudzień, aż do stycznia, bo później to tak trochę głupio jak za oknem upał.
Ale warto, co nie.
Tutaj, w Bridget Jones's Diary i Bridget Jones: The Edge of Reason miałam wielki dylemat, do kogo wzdychać, bo z jednej strony nasz Grant, no ale dobra - mamy przecież i Firtha, który mógłby grać największego zdrajcę we wszechświecie, a i tak by się go uwielbiało (kto by nie uwielbiał, to niech podniesie rękę, nie wierzę, że ktoś taki istnieje). Bridget mnie czasem denerwowała, to co robiła, również, ale to myślałam przed obejrzeniem tych dwóch części ponownie, a że zrobiłam to niedawno, to i swoją opinię zmieniłam. Tak czy siak, oglądałam głównie ze względu na tych dwóch przystojniaków (tego brakowało mi w tej nowej części) i chętnie to kiedyś powtórzę.
Na The Rewrite wybrałam się do kina stosunkowo niedawno, bo zaraz po
premierze filmu w kinie – cóż to była za radocha iść zobaczyć sobie naszego
kochanego na wielkim ekranie! Niestety Grantowi się zestarzało, już nie robi za
kochanków, już nie rozkochuje w sobie aktorek, ba, awansował! Jego bohater jest
doświadczonym życiem scenarzystą, który
jakoś nie ma weny, jest znany ze zrobienia jednego filmu, kasa się kończy, wydatki
nie, przyjmuje więc posadę na uniwersytecie, gdzie uczy pisania. No i taka to
miła opowieść, może momentami trochę naciągana – nie wykluczam, ale znów: to się naprawdę miło ogląda, jeśli się
oczywiście uwierzy, że to tylko film. Niczego nowego nie uczy, nie poszerza
horyzontów, ale na tle innych „komedii”, które zazwyczaj przez większość czasu
żenują, ta śmieszy. Jest taka „se”, przyjemna. Chętnie bym obejrzała jeszcze
raz!
Mam jeszcze kilku aktorów,
których uwielbiam, może to dobry pomysł na cykl postów, kiedy akurat książki to
ostatnia rzecz, o jakiej się chce pisać?
Zdjęcia/plakaty filmów pochodzą z IMDb.com . Mimo późnej pory publikacji pomyślałam, że post będzie idealnie pasował do niedzielnego śniadania. Miłej niedzieli!








Brak komentarzy:
Prześlij komentarz