Internet to cudowne miejsce.
Oferuje nam wiele możliwości rozwoju, daje szanse na odkrywanie nowych hobby,
daje szansę na pracę – wszystko to możemy robić, nie wychylając głowy zza
ekranu komputera. Możemy zamówić pizzę, książki, zakupy jedzeniowe. I to jest
wspaniałe. To jest cudowne. Ta ilość możliwości. Można przepaść, zachłysnąć się
i mieć problemy z odróżnieniem życia
realnego od wirtualnego.
Internet to też miejsce, w którym wszyscy czujemy się bezkarnie. Bo
chowamy się za pseudonimami, za „anonimami”, bo przecież nikt nie wie, gdzie
siedzimy przed tym komputerem, bo możemy
udawać kogoś kim nie jesteśmy. I to już nie jest fajne.
Za przewinienie w życiu „realnym”
trafimy do sądu. Nasze postępowanie osądza sędzia, prawnicy – osoby do tego
powołane. One tym się zajmują. Ale wydarza się to w jednym pomieszczeniu, w
towarzystwie kilku osób. W internecie
sądem jesteśmy my sami, użytkownicy. To my, ludzie, osądzamy, nie mając do
tego najmniejszego prawa.
Jon Ronson w swojej książce
„#Wstydź się” przytacza osobiste historie osób, którym w jakiś sposób – mniej
lub bardziej przypadkowy – podwinęła się noga w internecie (i nie tylko).
Opublikowali coś nieświadomie, nie myśląc o konsekwencjach, wyciekło zdjęcie
którego w pierwotnym zamierzaniu nikt nie miał zobaczyć, albo podpisali swoim
nazwiskiem coś, co w zasadzie nie było ich własnością, dziełem. Popełnili błąd
– mniej lub bardziej nieświadomie, są ludźmi, zdarza się. Tyle, że w każdym z
wymienionych przez autora wypadków, ocenianiem zajął się nie sędzia na sali
sądowej, a właśnie użytkownicy
internetu, doprowadzając do linczu, który niejednokrotnie doprowadził do
tragedii o wiele gorszej niż ta, która się wydarzyła.
Jako oskarżonemu przysługują ci podstawowe prawa. Masz swój dzień w sądzie. Kiedy oskarżają cię w internecie, nie masz żadnych praw.
Also
W internecie mamy władzę nawet wówczas, kiedy w prawdziwym życiu bylibyśmy bezsilni.
Choć przypadek Justine Sacco jest
jednym z wielu opisanych przez Jona przypadków, najbardziej zapadł mi w pamięć,
pewnie dlatego, że omawialiśmy go na zajęciach. Oto bowiem nasza bohaterka,
wsiadając na pokład samolotu odlatującego do Afryki umieściła tweeta:
Dodała go, wyłączyła telefon i
udała się w trwającą jedenaście godzin podroż. Wówczas wywołało się piekło.
Komentarze, specjalne hasztagi na twitterze, szok i oburzenie nie tylko ze
strony obcych, podsycających sytuację ludzi, ale też ze strony
współpracowników, szefów i rodziny. Nastąpił szał. Ludzie chcieli wiedzieć, czy
wylądowała. Chcieli zobaczyć jej minę: w końcu rozpętało się piekło, a ona o
tym nie wiedziała. Na Twitterze powstaje specjalny hasztag :
#hasJustinelandedyet. Jedenaście godzin później bohaterka całego zamieszania
ląduje, włącza telefon, a on wariuje.
Justine Sacco to moja pierwsza rozmówczyni, której życie zostało zrujnowane przez nas samych.
Abstrahując od samego faktu, czy
powyższy tweet miał być prowokacją, a może żartem, co się stało – się nie
odstanie. Justine została zniszczona, nie dostała prawa głosu, nie była się w
stanie obronić. Odwrócili się od niej znajomi, została pozbawiona pracy, okej,
może strzeliła sobie w stopę. Ważne jest to, że – jak wyżej wspomniałam – internauci dokonali na niej linczu,
zniszczyli ją, jednocześnie kreując swoją własną wersję jej osoby.
Pisząc „żyjemy w czasach kiedy…”
czuję się strasznie staro, co nie zmienia faktu, że to prawda: żyjemy w
czasach, kiedy „zawstydzanie w mediach społecznościowych jest gorsze”. Bo, jak
powtarzam wielokrotnie, tu nie jesteśmy się w stanie obronić. Jeden lajk, a
nawet jedno udostępnienie może zmienić bieg rzeczy, czasem zupełnie przez
przypadek.
[…] Wydaje mi się, że naprawdę dziwnie do tego podchodzisz. Należysz do bardzo nielicznej grupy osób, które używają na Twitterze swojego prawdziwego imienia i nazwiska jako nazwy użytkownika. Kto tak postępuje? Dlatego twoje motywy wydają mi się trochę podejrzane, Jon. I właśnie dlatego twierdzę, że twoje konto służy ci do zarządzania marką „Jon Ronson”.
Dlatego „#Wstydź się” według mnie
jest bardzo wartościową pozycją, którą powinien przeczytać każdy, kto korzysta
z mediów społecznościowych, każdy, komu zdarzyło się kogoś powierzchownie
ocenić tylko przez pryzmat jednej
rzeczy, aż w końcu każdy, komu zdarzyło się napisać i udostępnić coś
kontrowersyjnego. Bo, tak naprawdę, nie
znamy dnia ani godziny, kiedy nasze życie może stać się piekłem. Zupełnie
bez powodu, bez przyczyny – bez możliwości obrony.
Przeczytajcie tą książkę, bo
naprawdę warto.




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz