Nie trzeba długo namawiać mnie do czytania kryminałów. Tym
razem wystarczyło, że w opisie przeczytałam coś o seryjnym zabójcy i ogólnie
byłam kupiona. Co prawda trochę z lekturą książki zwlekałam (co wynikało z
moich zaległości książkowych), ale kiedy zobaczyłam, że ktoś już przeczytał, i
komentuje i poleca, w obawie, że już zaraz, tuż za rogiem znajdę jakiś straszny
spoiler, zabrałam się za czytanie. Skończyłam następnego dnia.
Czwarta Małpa, a właściwie Zabójca Czwartej Małpy (#4MK) to
seryjny morderca grasujący w Chicago, z którym policjanci nie są w stanie sobie
poradzić. Po pięciu latach nieudanych prób czują się lekko zmęczeni sytuacją.
Kiedy więc dochodzi do wypadku, a przy pieszym, który rzekomo wpadł pod autobus
znalezione zostaje charakterystyczne pudełko z fragmentem ciała uprowadzonej
osoby, nikt nie ma wątpliwości. To on! Gdy okazuje się, że mężczyzna ma przy
sobie pamiętnik opisujący jego drogę do tego, kim się stał, gra rozpoczyna się na
dobre. Czy policjanci wygrają walkę z czasem i zdążą uratować ostatnią ofiarę? Na
to pytanie musicie znaleźć odpowiedź sami 😉
Trochę opinii o tej książce się naczytałam i obawiam się, że
większość z nich podzielę – przy tej książce bardzo dobrze spędziłam czas i
żałuję, że zrobiłam to tak późno. Autor, J. D. Barker odwalił kupę dobrej
roboty, a swoim czytelnikiem bawił się tak samo, jak wymyślony przez niego
Zabójca Czwartej Małpy z policjantami. Nic, co przeczytacie nie jest prawdą.
Każdy podrzucony trop, choć rzetelny i dający do myślenia to tylko furtka do
kolejnych części i etapów historii, w której bohaterowie będą kluczyć, błądzić
i się mylić tylko po to, by w końcu gdzieś tam na końcu tunelu znaleźć
odpowiedź. Zaskakującą, szokującą i dającą do myślenia.
Merytorycznie nie ma tu czego zarzucić: dialogi w końcu
brzmią tak, jak powinny, to jest – można je sobie wyobrazić w życiu codziennym
i wcale nie będą kłuły po uszach. Bohaterowie śmieszą, mają problemy, nie są
idealni ale starają się zrobić co w swojej mocy, by jak najlepiej rozwiązać nurtującą
ich od lat sprawę. W końcu sam autor, podejmując taki a nie inny temat swojej
książki – bo można odnieść wrażenie, że ta cała „sprawa”, te „morderstwa” to
tylko wierzchołek tego, co chciałby tu poruszyć.
To analogicznie przenosi nas do tytułu książki. Autor,
odwołując się do japońskiego przysłowia wyrażanego najczęściej w postaci rzeźb
czy obrazów trzech małp zasłaniających sobie, kolejno: oczy („nie widzę nic złego”),
uszu („nie słyszę nic złego”) oraz ust („nie mówię nic złego) dodaje tu jeszcze
jedną, o imieniu Szizaru, symbolizującą niezgodę na czynienie zła. Stawiając na
taki tytuł swojej powieści, daje czytelnikom możliwość domniemywania, o co
chodzi mordercy, jakie są jego zamiary, aż w końcu nawet dzięki pamiętnikowi,
który wpada w ręce policjantów, możliwości zajrzenia w jego umysł.
Nie chcę mówić, że „musicie” przeczytać, bo zmuszać nikogo
nie mam zamiaru. Książka, polecana przez tyle osób, poza oczywiście dobrą
promocją (uwielbiam papierową nakładkę na okładkę) broni się samą treścią. Plot
twisty, bohaterowie z prawdziwego zdarzenia i w końcu zagadka – taka, jakiej mi
długo brakowało 😉
Za przedpremierowy egzemplarz książki dziękuję




Brak komentarzy:
Prześlij komentarz