Okładka obiecuje nam opowieść o samotności i spełnianiu
marzeń „nawet pomimo przeciwności losu”. Przeciwności
losu, bo nasza bohaterka, Patrycja, nie miała bowiem w życiu łatwo – będąc
małą dziewczynką straciła mamę, z kolei tata gdy poznał nową kobietę się jej
najzwyczajniej w świecie wyrzekł. Dziewczynka spędziła swoje dzieciństwo na
wsi, mieszkając z nienawidzącą ją babcią. Nie miała ani dobrego startu, ani
większej szansy na to, by jej życie wyglądało inaczej, niż innych mieszkańców
małej wsi. Spełnianie marzeń, bo w
splocie mniej lub bardziej nieszczęśliwych wypadków Patrycja w końcu postanawia
złapać swoje życie w ręce i… wyrusza w nieznaną podróż.
Normalnie napisałabym Wam w tym momencie, że jeśli chcecie
dowiedzieć się, jak skończyła się historia bohaterki, sięgnijcie po książkę bo
naprawdę warto. Tyle, że nie tym razem. Jestem ogromnie „Pocałunkiem morza”
rozczarowana. Nie tylko dlatego, że brak tu jakiejkolwiek samotności czy
spełniania marzeń. Bohaterka co prawda nie ma rodziny, jest zdana na siebie,
wobec czego jej działania wynikają jedynie z własnej chęci spełniania marzeń
czy może bardziej – wyrwania się z wioski, w której nie chciałaby spędzić
reszty życia.
Niestety autorka nie daje nam szansy na zaprzyjaźnienie się
z Patrycją. Ta historia, co to pewnie miała doprowadzić czytelników do łez, w
zasadzie była – według mnie – połączeniem kilku opowieści z życia dziewczyny,
która z jednej strony tak bardzo nie chciała być w tym miejscu, w którym była
ale z drugiej jakby nie robiła nic w kierunku tego, by jakoś to zmienić. Była
bierna wobec wszystkich wydarzeń, które jej się przytrafiały, i jeśli
rzeczywiście na niektóre mogła nie mieć wpływu, w pozostałą część wystarczyło
włożyć odrobinę chęci, by przekuć je na swoją korzyść.
Nie wiem, czy to wina sztywnej narracji, czy tego, że
naprawdę nie widziałam między kolejnymi „rozdziałami” wspólnej nitki
zszywającej to w jedno. Akcja, rozpisana na przestrzeni kilku lat ot tak sobie
skakała, i raz mieliśmy Patrycję kilkunastoletnią, a tu już dorosłą, co
wprowadzało mnie niejednokrotnie w mętlik zupełnie od książki mnie odpychający.
W tym wszystkim wydaje mi się, bo może nie ma sensu
rozpisywać się nad czymś, co jest po prostu nijakie,
że tak jak Patrycja była nijaka, tak nijaka była cała książka. W sensie, nawet kiedy dorosła i rozpoczęła
nowe dorosłe życie, nadal pozostawała tak samo bierna, momentami zadufana i
trochę niedojrzała. Nie wiem, nie polubiłam się z „Pocałunkiem morza” i jedyną
pociechą jest to, że książeczka była naprawdę cienka, a wobec tego nie zabrała
mi zbyt dużo czasu. Spodziewałam się szału, a przynajmniej miłej, krótkiej i
niezobowiązującej książki. A co dostałam? Nie jestem do końca pewna. Bliżej
niezidentyfikowane coś, przy czym chyba nie spędziłam dobrego czasu.
Za egzemplarz dziękuję



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz