Czy wy też tak macie, że po
przeczytaniu książki z Chyłką obiecujecie sobie, że już nie sięgniecie po
kolejną, bo to już enough i już
więcej nie zniesiecie, a kiedy pojawia się ta kolejna następna część to lecicie
do księgarni z wywieszonym językiem? Dla koleżanki pytam, oczywiście, nie dla
siebie, bo ja się umiem pilnować jeśli idzie o kompulsywne kupowanie książek,
których potem nie przeczytam.
Znany warszawski ginekolog
niespodziewanie otrzymuje ogromny spadek od jednej ze swoich pacjentek. W skład
masy spadkowej wchodzi zapuszczona nieruchomość, w której – kiedy lekarz
decyduje się odwiedzić, znajduje zwłoki w stanie zaawansowanego rozkładu.
Analogicznie zaczyna się nim w końcu interesować policja, gotowa aresztować go
za przestępstwo. Lekarz od razu zwraca się do Chyłki, która była kiedyś jego
pacjentką, i która jako jedyna jest go w stanie wybronić (bo przecież to Joanna
od spraw beznadziejnych), niestety Chyłka prowadzi aktualnie inną sprawę i nie
jest za bardzo chętna, ale gdy okazuje się że sprawa Doktorka (tak czule przeze
mnie nazywanego) łączy się z tą akurat prowadzoną Joanna się zgadza. Nikt nie
wie, jak wiele sekretów drzemie w rodzinnej przeszłości spadkobierczyni.
Momentami w trakcie lektury Testamentu zastanawiałam się, dlaczego
Mróz tak nienawidzi Chyłki. Wydawało mi się, że poznanie sensownego
wytłumaczenia jakoś zmniejszyłoby moje wkurzenie, jednak to tak chyba nie
działa.
W ogólnym rozrachunku nie mam się
tu do czego przyczepić; Joanna jak zwykle wplątuje się w jakieś kłopotliwe
sprawy, które z każdą kolejną stroną się komplikują, a to, że jedna z nich
dotyczy Zordona – to wcale, ale to wcale nie pomaga, powiedziałabym wręcz:
utrudnia. W międzyczasie przeżywa swoją małą prywatną żałobę i choć mogłoby się
wydawać, że ten natłok obowiązków jej pomoże, bo nie będzie miała czasu na
myślenie, działa zupełnie na odwrót. Klient z kolei jest kłopotliwy, i ja się
tu chciałam zapytać: czy on ją zna?? Niby tak, ponoć była jego pacjentką, więc
dała mu się poznać z tej konkretnej strony, a on ją cały czas okłamywał, jakby
wierzył w to że ona jest głupia, nie dojdzie do prawdy, nie pozna się (sic!).
Sprawy się ze sobą pokrywają, częściowo z siebie wynikają i to jest okej.
Mniej okej jest to, że to już
siódma część z kolei w której mamy taki sam schemat. To jest Chyłka wplątuje
się w sprawę, ma kłopoty osobiste, później jest przełom jeden i drugi, później
się okazuje że klient kłamie, że są w dupie a na koniec jakoś och!, udaje się
to wszystko rozwiązać i ze sobą pogodzić. Później znowu jest piorunujące
zakończenie oderwane od rzeczywistości i w sumie… No nie wiem, nie mam już
takiego zaskoczenia bo wiem, że coś będzie, nie wiem dokładnie co, ale na pewno
coś, wiem, że to się skończy tak a nie inaczej… Robi się bardzo przewidywalnie,
a czytanie nie polega na zachwycaniu się tylko czekaniu na jakąś bombę. A to
odbiera całą przyjemność.
Może nie chodzi tu o doszukiwanie
się drugiego dna, o szukanie sensu w opowiadanych historiach ani jakiejś
złożoności. Testament ma wbić w
fotel, opowiedzieć o Chyłce i jej tarapatach (panie Mrozie, pan jej nienawidzi
chyna) i nie ma to być ambitna lektura. Od ambitności są inni autorzy, od
dobrze spędzonego czasu bez konieczności używania szarych komórek, pan Mróz.



Brak komentarzy:
Prześlij komentarz