Chciało mi się powieści niezobowiązującej, ale ciepłej i
trzymającej w napięciu zarazem. Czegoś, co sprawi że czas przy niej spędzony na
pewno nie będzie zmarnowany, a z mojej twarzy nie będzie schodził uśmiech.
Doczekałam się ;)
Sycylia od zawsze kojarzyła mi się z jakąś beztroską i
spokojem, spływającym na człowieka nawet przez karty powieści trzymanej w
rękach. Na te kilka dni przeniosłam się właśnie tam – w górzyste jej tereny,
takie, w których czas jakby się zatrzymał. Właśnie tam, w zupełnym, można
powiedzieć, odosobnieniu istnieje Villa Donnafugata, zrzeszająca ze sobą wdowy
i wdowców z okolicy. Ci w swoim towarzystwie przyrządzają posiłki, które
rozdają później biednym, modlą się, śmieją, rozmawiają ale przede wszystkim – spędzają
razem czas. Główna bohaterka, zarządzająca
tym rozgardiaszem, Tosca, opowiada przybyłej tam amerykańskiej dziennikarce,
historię swojego życia. Pełną wzlotów, upadków, nieszczęśliwych wydarzeń, uczuć
– tych dobrych i niepożądanych, historię swojego dzieciństwa, młodości… Tego,
jak znalazła się w tym właśnie miejscu.
„Tamtego lata w Sycylii” to bardzo ciepła, spokojna,
pachnąca chlebem, olejkiem pomarańczowym, duszonymi pomidorami i ziołami
powieść, która przenosi nas w przepiękne miejsca, opowiada przepiękne historie
i sprawia, że jedyne na co się ma ochotę, to na kupno biletu lotniczego, o
tak.





Brak komentarzy:
Prześlij komentarz